poniedziałek, 29 lutego 2016

Spacer po Atenach cz. I

Od czego zacząć?

Samolot ląduje, bierzemy torby w dłoń i co dalej? Wsiadamy w metro, które dowozi nas na najbliższą naszemu zakwaterowaniu stację. To najprostsza opcja i świetnie, jeśli uda się ją zrealizować. Nam się niestety nie udało, gdyż metro kursuje do określonej godziny. Kiedy dotarliśmy na lotnisko, niestety już nie działało. W takim razie autobus - opcja tańsza (bo metro z lotniska do miasta kosztuje 8E a za autobus zapłaciliśmy 5), ale o wiele mniej wygodna. Poza tym autobusem dojechaliśmy do Placu Syntagma, a stamtąd mieliśmy jeszcze kawał drogi do hostelu. Późna pora, walizki w rękach no i mój stan wyjątkowy przesądziły o złapaniu taksówki. Ok. 1.00 dotarliśmy na miejsce i zmęczeni acz pełni podekscytowania i planów na kolejny dzień, poszliśmy spać.

Wspomnienie, które bawi mnie do dziś, to nocny przejazd autobusem x95 z lotniska do Placu Syntagma. Całe szczęście, że naszym celem była końcowa stacja. Siedzieliśmy tak długo, jak było to możliwe. Inaczej nie wiem, jak byśmy sobie poradzili. Oznaczeń żadnych, informacji brak. Ani rozkładu jazdy, ani wyświetlacza z nazwą przystanku. Kierowca również nieskory do pomocy, ruszał, zanim pasażerowie zdążyli wysiąść. Miny zdezorientowanych turystów bezcenne, wszechobecny chaos, zdezorientowanie. Nie zazdrościłam im w tym momencie...

No dobrze, załóżmy, że dotarliśmy do celu, jesteśmy w hostelu, wyspani, po porannej toalecie. Przed nami pełen przygód dzień w stolicy Grecji. Ateny - największe miasto w kraju, liczący ponad 750 tyś. mieszkańców jeden z największych ośrodków turystycznych Europy. Ludność całej aglomeracji (łącznie z okolicznymi gminami i przedmieściami) szacuje się na 3 miliony. Oprócz tego liczni imigranci, których liczba wynosi około miliona. Można doznać lekkiego skołowania po zapoznaniu się z tymi wszystkimi liczbami, ale nie ma się co bać. Starożytne Ateny skoncentrowane są na obszarze ok. 3 km2. Aby je zwiedzić, wystarczy wybrać się na fascynujący i niesamowity spacer.

Ja zabieram się za to tak:
Otwieram przewodnik, zazwyczaj ze sprawdzonej już i zaufanej serii Pascal Itaka, w miejscu gdzie mieści się mapa miasta. Zaznaczam miejsce naszego noclegu i kreślę kółka wokół zabytków, które chcę zobaczyć. Na koniec rysuję trasę najkorzystniejszą logistycznie. Voilà! :) 

Zaplanować spacer po Atenach, uwzględniając, że wykopaliska zamykane są o 15.00 to nie lada wyzwanie, ale udało się. Z ostatniego miejsca przeganiano nas gwizdkami, ale udało się zobaczyć wszystko, co mieliśmy w planie! 

Jako pierwsza na naszej trasie stanęła Biblioteka Hadriana. Tu zaopatrzyliśmy się w bilet na pozostałe wykopaliska.



Niewiele się zachowało. Pierwotnie stała tu monumentalna budowla o wymiarach 122 x 82 m. Gmach wzniesiono w 132 r., po stu latach zniszczyli go Hurulowie. W V w. stanęła tu bazylika wczesnochrześcijańska, którą później zastępowały liczne kościoły, żaden jednak nie przetrwał do dziś. Gdy nastali Turcy, zorganizowali tu bazar i siedzibę gubernatora. Prace archeologiczne trwają nieprzerwanie od XIX w. 
Dziś można zatrzymać się przy ogromnych kolumnach. Stojąc u ich podnóża, trzeba solidnie odchylić głowę w górę, żeby dojrzeć ich krańce. 

 

Wrażenie robią porozrzucane dookoła głazy niczym fragmenty trudnej układanki. Wiele można by zrekonstruować, gdyby tylko istniały mapy, projekty, instrukcje obsługi. Tymczasem Biblioteka Hadriana sprawia wrażenie niedokończonej budowli z klocków Lego w wersji dla gigantów, a uwagę od niej odciągają wędrujące ospale i niespieszne zamroczone żółwie :).

Następnie na naszej trasie pojawiła się Agora Rzymska. Kiedyś handlowano tu oliwkami i oliwą, później zbożem. Tu tłoczyły się sklepiki i warsztaty rzemieślnicze, których fundamenty rysują się jeszcze na podłożu. Do Agory wchodzimy monumentalną Bramą Ateny na plac, wzdłuż którego idąc, widzimy... długo długo nic.



Na jego krańcu stoją pozostałości po dawnych zabudowaniach, kilka kolumn, głazów. Najciekawszą i najlepiej zachowaną budowlą jest Wieża Wiatrów z I w. p.n.e., która początkowo pełniła funkcję zegara słonecznego i wodnego, później chrześcijanie przeznaczyli budynek na baptysterium, wreszcie Turcy zakwaterowali tu przedstawicieli islamu. Niestety budowla podczas naszego pobytu pokryta była rusztowaniem, niewiele udało się dojrzeć. 

                                       

Wyszliśmy z placu, nasze oczy wędrują ku kurze. Z daleka świeci się w słońcu Akropol. Dzieli nas tak niewiele, ale wędrówka nie jest prosta. Coraz wyżej, coraz bardziej stromo i coraz cieplej. Listopad, a z nieba leje się żar. Pełne słońce, ani jednej chmurki, sandałki na nogach, woda w plecaku i ubrani w dżinsy i adidasy mijający nas Ateńczycy. WTF? :)



Dotarliśmy na miejsce. Akropol! Ile razy wyobrażałam sobie ten moment! Ileż ja o tej chwili marzyłam! Jak słuchałam na historii z rozdziawionymi ustami, chwytałam każdą informację, każdą ciekawostkę i czekałam zawsze na dział opisany ulubionym przeze mnie hasłem STAROŻYTNOŚĆ.

  

Stanęliśmy u wejścia. U bram, co do których miałam niesamowite wyobrażenia i... pierwsze co poczułam to rozczarowanie. Bo całość pokryta rusztowaniami. Kto rozumie moją pasję, kto podobnie jak ja jeszcze na długo przed wyczekiwanym wyjazdem obmyśla, jakie przywiezie ze sobą ujęcia, jakie obrazy zachowa w swej pamięci, będzie doskonale wiedział, co się we mnie działo. Mina zrzedła, klisza pękła. No nic, z tego miejsca ani zdjęć ani wspomnień magicznych widoków nie będzie. Ale nie poddaję się, nie daję się ponieść rozczarowaniu, idę dalej, pnę się w górę, pokonuję kolejne schody. Staram się wczuć w rolę kapłanów, którzy w swoich białych sukniach wdrapywali się na szczyt kilka razy dziennie. Oczami wyobraźni próbuję zbudować obraz tego miejsca sprzed tysiącleci. Czy mi się udaje? Częściowo. Niestety okazuje się, że Wzgórze Akropol o wiele większe wywiera wrażenie, unosząc się monumentalnie nad miastem. Kiedy stawiamy pierwsze kroki na szczycie, kiedy okazuje się, że zostało tak niewiele, a z kolei tak dużo jest w rozsypce. Pojawia się pewien zawód i niedosyt. 

 

Nie wyobrażałam sobie zbyt wiele. Tyle już widziałam, wiem, w jakim stanie są zabytki z czasów starożytnych. Przetrwały tysiąclecia, przeżyły wojny, bombardowania, grabieże, pożary. Ulegały ciągłym zjawiskom atmosferycznym: deszcze, mrozy, wiatry, promienie słońca. Wiadomo, że nie mogły przetrwać nienaruszone, jednak co do Akropolu miałam większe oczekiwania. Co się nie rozpadło na milion części z przyczyn naturalnych, zostało wywiezione. Berlin, Londyn, Paryż. Można by długo wyliczać. Czego nie zdołano wywieźć, przeniesiono do Muzeum Archeologicznego Akropolu. Co więc pozostało? 

 

Obieramy kierunek zwiedzania. Od wejścia kierujemy się na prawo, przed nami Partenon. Ale my skupiamy  się najpierw na widokach wokół. Jako pierwszy przykuwa uwagę Odeon Herodesa. Odeon - nazwa od razu budzi moje zainteresowanie. Czemu nie amfiteatr a odeon? Otóż amfiteatr był budowlą otwartą a odeon posiadał dach. I zagadka rozwikłana :) 



Odeon Herodesa został zbudowany na południowym zboczu wzgórza w 161 r. Scena miała 35 m szerokości a okrągła orchestra o średnicy 19 m wyłożona była szachownicą z białego i czarnego marmuru. W 32 rzędach widowni mieścił się 5 tyś. widzów. 



Obiekt charakteryzuje się znakomitą akustyką. Dla jej poprawienia budowla przykryta była dachem z drewna cedrowego. Odeon funkcjonuje do dziś. Odbywają się w nim spektakle i koncerty. Obiekt jest zamknięty. Wnętrze można zobaczyć jedynie przez kraty.

 


Idziemy dalej, teraz już kroczymy wzdłuż słynnego Partenonu. Arcydzieło, majstersztyk, najwspanialszy pomnik kultury starożytnej Grecji - określenia prześcigają się w przewodniku. Czytając, nie można nie czuć podekscytowania. Nawet jeśli obraz, który staje przed oczami, nie do końca oddaje te zachwyty...


Jedno trzeba przyznać - budowla jest ogromna. Wymiary podstawy to 69,5 m x 30,9 m. Wnętrze otacza kolumnada licząca po 8 kolumn w fasadach i po 17 w ścianach bocznych. Każda o wysokości 10,45, a wszystkich razem 46. Niegdyś w wewnątrz kolumnady znajdowały się ściany, a cała struktura wykonana z białego marmury pentelickiego podtrzymywała drewniany dach kryty marmurową dachówką. Sławę budowli przyniosła dekoracja rzeźbiarska wykonana w pracowni Fidiasza, szczególnie bogate były fryzy (ciąg marmurowych płaskorzeźb przedstawiający sceny ze zwycięskich bitew, greckich bohaterów, bogów). 


Partenon w stanie prawie idealnym przetrwał do czasów rzymskich (powstał zaś w latach 447 - 438 p.n.e.). Jako pierwsi zadali mu cios chrześcijanie - ci przecież masakrowali wszystko co pogańskie na ich drodze. Kiedy budowla została przekształcona w kościół pod wezwaniem Świętej Mądrości Bożej (na podstawie edyktu cesarza Justyniana, który nakazywał przekształcanie pogańskich świątyń w kościoły), a później w 1466 r. Turcy uczynili zeń meczet, udało jej się uniknąć dalszych zniszczeń aż do XVII w. Wtedy wenecka kula armatnia spadła na świątynię, powodując wybuch prochu składowanego tu przez Turków. Odbudowa Partenonu rozpoczęła się w XIX w. 

Na wschodnim krańcu wzgórza urządziliśmy sobie krótki odpoczynek. Nie tylko my z resztą. Miejsce to jest oblegane przez turystów, gdyż można przysiąść i cieszyć się widokiem na Partenon.


Stąd też rozciąga się piękny widok na Ateny, a oczy od razu wędrują ku Świątyni Zeusa.


Stąd można też zlokalizować wzgórze Lykavitos  - obowiązkowy punkt na trasie zwiedzania. Miejsce, z którego rozciąga się piękna panorama miasta z Akropolem w roli głównej.


Wróćmy jednak na wzgórze, to jeszcze nie koniec atrakcji. Przed nami piękny Erechtejon.


Czym jest ta budowla o jakże wdzięcznej nazwie? ;)
Świątynia jońska określana takimi epitetami jak: wyrafinowana, elegancka, harmonijna, piękna. Przeciwwaga dla monumentalnego Partenonu. Słynie z najpiękniejszych na świecie kapiteli jońskich. Tyle dla miłośników starożytnej architektury. Teraz opis dla laików :) 
Uwielbiam starożytne klimaty, fascynuje mnie ich bogata kultura, kocham klimat historycznych budowli, tajemnice antycznych ruin, ale kwestia czy kolumna jest jońska czy dorycka jest dla mnie zupełnie drugorzędna. 


Erechtejon to świątynia podzielona na kilka sanktuariów. Od wschodu znajdowało się wejście do świątyni Ateny Polias. Wewnątrz mieścił się posąg bogini wyrzeźbiony z drewna oliwnego. Zachodnia część sanktuarium należała do Posejdona. 


Drzewko oliwne, które widać na zdjęciu, wyrosło podobno za dotknięciem włóczni Ateny. Legenda mówi, że przetrwało atak Persów. Spalone następnego dnia wypuściło świeże gałązki i liście. 


Najsłynniejszą częścią Erechtejonu jest portyk kariatyd - posągi kamiennych piękności ważą  po 10 ton każdy. Dziewczęta nie są jednakowe, choć mogłoby się wydawać inaczej. Każda ma inną twarz, uczesanie, sylwetkę. Oryginalne posągi znajdują się w Muzeum Akropolu, jeden z nich można  podziwiać też w British Museum w Londynie.


Minęło południe. Żegnamy się powoli z Akropolem, nie wrócimy już tu, ale jego sylwetka będzie nam towarzyszyć każdego dnia. Wzgórze widoczne jest prawie z każdego miejsca na Starówce. Chowa się za budynkami by co chwilę wychylić się i przypomnieć o czasach swej wielkiej świetności.  

Rezygnujemy z Muzeum Akropolu. Z pewnością jest warte odwiedzenia, ale zdecydowaliśmy, że szkoda nam czasu i pogody na wędrówki wewnątrz. Spragnieni słońca, łapaliśmy jego każdy promień i bardzo przyjemnie nam było spacerując tak pośród śladów starożytnej cywilizacji. Przeszliśmy więc ponownie przez monumentalne bramy Propylejów, tym razem zatrzymując się tu na dłużej. Od strony Akropolu nie było rusztowań, więc widoki stały się o wiele bardziej atrakcyjne. 

Następnie trasa wiedzie antyczną drogą procesyjną. Idąc między sosnami i cyprysami, mijamy liczne świadectwa starożytnej greckiej kultury: święte groty, cyklopie mury, Odeon Herodesa i docieramy do celu - Teatru Dionizosa. 


Niewiele przetrwało do dziś. Nieco łatwiej wykreować pierwotny obraz, kiedy pozna się istotne dla obiektu liczby: wysoka na 90 m widownia, 78 rzędów siedzeń, 17 tyś. widzów. To musiało robić wrażenie.


W pierwszym rzędzie stały marmurowe fotele kapłanów - kilka zachowało się do dziś.


Po wyjściu z teatru z ulicy Dionisiou Aeropagitou skręciliśmy w pierwszą uliczkę w lewo i weszliśmy na teren Plaki - zabytkowej dzielnicy u stóp Akropolu, pełnej starych domów, ciasnych uliczek, zaułków, schodów i zatłoczonych sklepików z pamiątkami. Pomiędzy nimi kryją się starożytne zabytki, bizantyjskie kościołki i XIX-wieczne rezydencje. Spacer po Place był dla nas  przyjemnością, mimo tłoku, gwaru i przeciskających się pomiędzy turystami skuterów, jednak zmęczenie wzięło górę i zaprowadziło nas do wdzięcznej knajpki o nazwie Lulu. Zasiedliśmy tam tym chętniej, gdyż naszą córcię Łucję nazywamy właśnie Lulu :) Tu daliśmy sobie trochę czasu na odpoczynek, wypiliśmy przepyszną aromatyczną kawę i uraczyliśmy się wyśmienitym ciachem. 

 

I takim smacznym akcentem kończę na dziś. Robię pauzę, tak jak my wtedy, pod Akropolem. Ale obiecuję, że wrócę. Będę skrobać każdego dnia po trochu, tak jak teraz, na lusiowych drzemkach i podczas wieczornego oddechu, kiedy nasz dom już śpi i u sąsiadów też gaśnie światło. 
Do rozwiązania zdążę... 
Mam nadzieję ;).

2 komentarze:

  1. Och, dobrze znam ból, gdy jedzie się tak daleko by zobaczyć te wychwalane perełki architektury, a tu witają nas rusztowania... Tak było z Fontanną di Trevi i schodami Hiszpańskimi w Rzymie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dzięki nim nasze dzieci będą też będą mogły kiedyś nacieszyć oczy do woli :) Życzę wytrwałości w blogowaniu, bo czyta się fantastycznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miły komentarz, cieszę się bardzo, że są tacy, co czytają, a radość jest jeszcze większa, kiedy moje pisanie chwalą :) Wytrwałość jest, choć możliwości i chęci raz większe raz mniejsze. Pisać będę nadal, bylebym tylko miała o czym...

    OdpowiedzUsuń