Spakowaliśmy się na Podlasie, pojechaliśmy do Albanii. Niezły zwrot akcji, prawda? Jak to się stało? Totalne szaleństwo! A jednak nie mogliśmy podjąć lepszej decyzji! Roadtrip do Albanii i zarazem nasz pierwszy poważny wypad TripBusem, czyli naszą 22-letnią T4-ką, okazał się największą przygodą sezonu 2021.
Pogoda. Plany pokrzyżowała nam pogoda. Jest nas czworo i podróżujemy VW T4. Nie ma tam wiele miejsca do spania, a już na pewno nie do siedzenia w środku w deszczu... W maju 2021 pandemia przybrała na sile. Kraje pozamykały się na amen. I wtedy na celowniku pojawiła się Albania. Otwarta. Dzika. Nieznana. Niczym egzotyka. Pojechaliśmy.
To nie była łatwa trasa. 1800 km pokonane w 24 godziny. Prawie bez przerwy (dopuszczalny był jedynie tranzyt). Udało się, choć na końcówce byliśmy wykończeni. Jak to zrobiliśmy z 5-latkiem i 7-latką na pokładzie? Sama nie wiem...
Do Albanii wjechaliśmy słynną górską trasą SH20. Przez Góry Przeklęte. Powitało nas pochmurne niebo i surowe górskie szczyty. Zachwytom nie było końca. Trasa była kręta, a za każdym zawijasem pokazywały się zachwycające krajobrazy. Zatrzymywaliśmy się po drodze. Piknikowaliśmy w malowniczym Selce, wędrowaliśmy w spokojnym Tamare. Od samego początku spotykaliśmy się z ogromną serdecznością mieszkańców.
Wisienką na torcie był punkt widokowy Leqet e Hotit, na który wjechaliśmy stromą serpentyną. Tu ugotowaliśmy zupę pośród czarującej scenerii górskich szczytów. Nie pominęliśmy deseru - poczęstował nas nim pewien mnich. Swojskie ciasto w tym miejscu smakowało wybornie. Trudno było ujarzmić te wszystkie emocje pierwszego dnia, a to był dopiero dobrze zapowiadający się początek.
Albania okazała się krajem przyjaznym 'dzikusom'. Nie mieliśmy problemu ze znajdywaniem darmowych miejscówek na nocleg. W maju świeciły one pustkami. Zacumowaliśmy po wschodniej stronie Jeziora Szkoderskiego, gdzie zasypialiśmy sami, a obudziliśmy się w towarzystwie rybaków. Spokojny poranek urozmaicił nam jeden z nich, który obdarował nas dorodną rybą. Choć nie potrafiliśmy się porozumieć ani słowem, dogadaliśmy się uśmiechem. Nasz chyba był bardzo szeroki, bo po chwili odwiedził nas drugi rybak ze sztuką o połowę większą, a po nim trzeci, któremu już odmówiliśmy, bo co począć z trzema rybami w busie, w którym nie ma lodówki... Krzyś fachowo sprawił ryby, które potem usmażyliśmy i jedliśmy cały dzień. Pyszne były. Nie mogło być inaczej, wszak złowiono je w górskim jeziorze o krystalicznie czystej wodzie.
Nad Jeziorem Szkoderskim odpoczywaliśmy. Strzelaliśmy z procy, graliśmy w badmintona. Tu też poznaliśmy grupę polskich turystów, którzy pokazali nam świetną miejscówkę po zachodniej stronie jeziora. Spędziliśmy z nimi noc, a potem jeszcze jedną. Tak się nam spodobało. Piliśmy kawę o poranku, łapiąc promienie wschodzącego słońca... i wino o zachodzie, dziękując za kolejny wspaniały dzień. Wędkowaliśmy z lokalnymi wędkarzami, racząc ich naszymi rybnymi specjałami (Manufakturo Pstrąga w Luboni, aż do Albanii pojechały wasze przysmaki!).
Odwiedziliśmy Szkodrę, gdzie również poczęstowano nas domowymi wypiekami. Zatrzymaliśmy się z dziećmi na placu zabaw, gdy przez okno dostrzegła nas albańska rodzinka. Gospodyni właśnie piekła ciastka. Dostaliśmy ich pełen talerz. Wyobrażasz to sobie?
W Szkodrze wdrapaliśmy się na ruiny zamku, skąd rozciąga się widok na miasto, jezioro i góry.
Albania to majestatyczne góry i piaszczyste plaże. To Adriatyk ale i liczne jeziora. To też miasteczka z urokliwymi, średniowiecznymi starówkami. Jednym z nich jest Kruje. Przyklejone do gór, stanowi świetny pretekst do przerwy w podróży, a i, jak się okazało, nocleg. W Kruje warto zrobić zakupy. Wąskie kamienne uliczki oklejone są straganami. Jest lokalny alkohol, rękodzieło ze skóry i drewna. Są dywany, akcesoria, zabawki. Przysmaki. I niech cię nie zdziwi bezpośredniość mieszkańców. Ja za zakup śliwowicy dostałam od sprzedawcy siarczystego buziaka...
Kruje słynie ze wzgórza zamkowego. Wewnątrz murów funkcjonuje hotel, a gospodyni przyrządza kolacje będące ucztą dla podniebienia! Bazuje na własnych produktach. Do posiłku podaje domowe wino. Ja, odziana w stary dres i z nieumytymi włosami, czułam się jak Kopciuszek na uczcie u króla! Z tym że zabrakło dobrej wróżki, która by mnie do tej uczty przygotowała...
W Kruje zaparkowaliśmy busa na wzgórzu zamkowym. Miejsce i dostęp do łazienki kosztowało nas 10 euro. Obiad dla dwóch osób 15 euro. I była to najlepsza uczta tej podróży.
Z Kruje popędziliśmy w kierunku Wlory. Zależało nam, by pokonać trasę SH8 na odcinku przełęczy Llogara. To panoramiczna trasa, która wiedzie krętą, górską drogą z widokami na morze. Zapierającymi dech widokami. Trasa SH8 to idealny przykład podróży, w której liczy się droga, a nie cel. Widoki warte każdego wysiłku! Zrobiłabym to jeszcze raz!
Tu, po zjechaniu trasą SH8 z gór, otworzył się przed nami świat piaszczystych plaż, które mieliśmy niemal na wyłączność. Albania w maju świeciła pustkami. I tak lubimy najbardziej. Bazę znaleźliśmy w miejscowości Himare. Próbowaliśmy w Palase i Dhermi, ale ze smutkiem zauważyliśmy, że spóźniliśmy się. Albania zalewa się betonem i trzeba się spieszyć, by odkryć jej dziewiczą naturę. Turystyka wchodzi wielkimi krokami, a urbanistyka dopiero raczkuje... W rezultacie wybrzeże się kurczy, a spokojne dzikie plaże ustępują miejsca betonowym kurortom.
Czym nas zauroczyło Himare? Pustą plażą, owsianką z widokiem na morze, szumem fal, który kołysał do snu. Tu obejrzeliśmy najbardziej spektakularny zachód słońca. Poznaliśmy ludzi, z którymi kontakt mamy do dziś.
Wiesz, co jest fajnego w podróży przez przełęcz Llogara? To, że prawdopodnie będziesz nią wracać. I jest duża szansa, że droga powrotna będzie wyglądać zupełnie inaczej! Tak było w naszym przypadku. Zachwytom nie było końca!
Berat. Aby zahaczyć o to miasteczko, trzeba nieco zjechać z trasy. Nieco to zazwyczaj 2 godziny, bo boczne drogi w Albanii są wąskie, kręte i strome. Jednak warto. Berat jest nazywany miastem tysiąca okien. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego :).
Jak zwiedzać Berat? Po swojemu! Tu nie potrzeba planu. Schematu. Berat jest idealnym miejscem, by zboczyć z kursu. Zejść ze szlaku. Przestać podążać za tłumem. W Berat dobrze jest zabłądzić. I to nie jeden raz.
I pamiętaj - Berat musisz odwiedzić za dnia i zostać do nocy. Zobaczyć światło tryskające z tysiąca okien to niezapomniany widok.
I co, to już? Tak krótko? Jeszcze tylko nocleg na cichej plaży Plazhi i Gjeneralit. W sezonie na pewno jest na niej tłoczno. Jest infrastruktura. Restauracja, pomost, ba, nawet beach bar na jego końcu! Jednak w maju było tylko kilku robotników, którym w ogóle nie przeszkadzała nasza obecność. Ku naszej uciesze był też działający prysznic na plaży i prąd do podładowania elektroniki, a to są w dzikiej podróży luksusy.
Tu powinno być podsumowanie, ale trudno skwitować tę szaloną wyprawę. Była za krótka, by dobrze poznać Albanię, a jednoczośnie wystarczająco długa, by poznać liczne skrajności tego kraju.
Albania jest krajem przyjaznym dla vanlife. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla miłośników górskich wędrówek są liczne szlaki we wspaniałych okolicznościach przyrody. Dla leniuchów liczne plaże: piaszczyste, kamieniste, skaliste - do wyboru, do koloru. Lubisz komfort? Są kurorty. Wolisz skromnie? Bez trudu znajdziesz ustronne miejsce na chillout. W Albanii dobrze zjesz. Złapiesz kontakt z lokalsami. Uwielbiają wchodzić w interakcje. Zdziwią cię wszechobecne bunkry - są pozostałością po dyktaturze Envera Hodży, który trzymał swych obywateli w ciągłym strachu, wpajając im zagrożenie wojną. W Albanii jeździ się dobrze, choć nie powinny być niespodzianką owce na drodze szybkiego ruchu czy piesi przeskakujący barierki na autostradzie. Tu taniej zjeść obiad w restauracji niż zrobić zakupy w sklepie. Nie zapomnij wejść do lokalnej cukierni - Albanczycy znają się na słodkich wypiekach (jesteś na diecie? kalorie z Albanii idą w cycki ;)
Jednak jest coś, co w Albani zasmuciło mnie bardzo. Kraj tonie w śmieciach. Tarza się w plastiku. A lokalna ludność ma w temacie jeszcze dużo do przerobienia. Rzucają śmieci na lewo i prawo. Polityka śmieciowa leży i kwiczy. Niestety :(
Nie byliśmy przygotowani do tej podróży. Nie było planu poza kilkoma pinezkami na google maps. Ale my jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa! Niech nasz majowy trip do Albanii będzie takim symbolicznym A...
... a co z B? B... coming soon...
Dziś mam narzędzia, by wrócić do Albanii po więcej.
Jeśli i ty masz taki plan, częstuj się! Śmiało!