czwartek, 19 września 2013

Kenia 2013 - Beach Boys

Przygotowując się do podróży do Kenii, szukałam potrzebnych informacji w sieci. Skupiałam się na szczepieniach, malarii, komarach, safari. Wszystko działo się w dużym pośpiechu, mieliśmy zaledwie 3 dni. Pewnie dlatego umknęły mi wskazówki na temat beach boys'ów i nieświadomi niczego już pierwszego dnia wpadliśmy w ich szpony...

Beach boys to tubylcy czający się na plaży na nieświadomych turystów niczym lwy na sawannie. Nie trudno im wywnioskować, kto jest nowy i niezorientowany. Wyłapują tych najbardziej bladych, naciągają na przechadzkę po obnażonym przez opływ dnie oceanu, występują w charakterze przewodników, a potem domagają się grubych dolarów jako zapłatę. Nie pierwszy raz pojechaliśmy w świat. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo wpadliśmy w ich sidła...

Ale od początku!

Pierwsze spotkanie z oceanem nie zachwyciło. Jak tu pływać, kiedy woda sięga zaledwie do kostek?


Pierwszy raz widzieliśmy prawdziwy odpływ. Taki, podczas którego woda odsuwa się kilometr albo i dwa od brzegu. To idealna okazja dla tubylców. Wylegają na plażę jak mrówki. Nie ma mowy o spacerze wzdłuż plaży. Spławisz jednego, pojawia się trzech następnych.

Nie zdążyliśmy jeszcze posmarować ramion kremem UV. Chcieliśmy tylko podejść do wody. Otoczyli nas i prawie że za rękę zaprowadzili do wody. Nie wiedzieliśmy, czego chcą, poszliśmy za  nimi z myślą o szybkim powrocie na leżak, jednak przechadzka przeciągała się. Wróciliśmy po 1,5 h pobytu w pełnym słońcu w godzinach południowych bez odrobiny kremu na plecach. Skutki tego spaceru odczuwaliśmy do konca urlopu.

Beach boysi pokazywali nam bogactwo dna Oceanu Indyjskiego. Po dnie wiodły wydeptane ścieżki - czuliśmy się odrobinę jak na spacerze w podwodnym parku. Widzieliśmy rybki, rozgwiazdy, kolczatki, pająki wodne, skorupiaki. Fajna była ta wycieczka, mile ją wspominam. Przestało być jednak miło, kiedy zbliżaliśmy się z powrotem do brzegu...















Im bliżej powrotu tym atmosfera stawała się cięższa, aż w końcu przeszliśmy do kwestii finansowych. Najpierw oczywiście zapodano nam śpiewkę o tym jak w Kenii jest ciężko, jaka panuje bieda itd. Przytakiwaliśmy jedynie, wiedząc już doskonale, jaki będzie koniec tej historii. Nieco zniesmaczeni, bo przecież o kasie powinno się rozmawiać na początku, postanowiliśmy o nic nie pytać, tylko czekać no rozwój wydarzeń. Kwota jaką usłyszeliśmy najpierw zwaliła nas z nóg, nieco oszołomiła, doprowadzając w końcu do wściekłości. Wygłosiłam wyczerpującą przemowę na temat robienia z turystów naiwniaków i debili i z początkowej sumy 80$ (!!!) zeszłam na 8$, czyli po 2$ na głowę, bo beach boys'ów było czterech. Nie odwracając się, odeszliśmy, zostawiając naszych pseudo-przewodników z wymownym grymasem na twarzy...

Od tego momentu  w rozmowach z plażowymi typkami nie wysilaliśmy się już na najmniejsze okazywanie współczucia i zrozumienia. Każdą ich zaczepkę ucinaliśmy krótkim "No, thanks", przy czym to drugie pod koniec pobytu w Kenii pojawiało się już bardzo rzadko... :)

Niech więc ten post będzie przestrogą dla tych, którzy planują wyjazd do Kenii. My co prawda nie straciliśmy dużych pieniędzy, wręcz przeciwnie, za 8$ warto było odbyć spacer po dnie oceanu, ale gdybyśmy znali prawa beach boys'ów wcześniej, wiedzielibyśmy przynajmniej, na co się przygotować...

1 komentarz:

  1. Beach-boys, to tamtejsza 'zaraza'. Naszej plaży (hotel Diani Reef Beach Resort), przed natarczywością tubylców, strzegli umundurowani ochroniarze, dzięki czemu do leżaków nie docierali ze swoimi super okazyjnymi ofertami, ale już opuszczenie legowiska i podejście do oceanu, każdorazowo wiązało się z ryzykiem otoczenia przez kilku/-nastu handlarzy! Powinny być jakieś preparaty na nich podobne do Muggi na komary, którymi się spryskujesz i masz święty spokój ;))

    OdpowiedzUsuń