czwartek, 17 września 2015

Wzdłuż Adriatyku - dzień 7 - Monastyr Ostrog

Rano, siódmego dnia naszej podróży, obudziło nas słońce zalewające zatokę. No, to jest pogoda na wakacje! Plan na dziś to pojechać do klasztoru Ostrog - 116 km wgłąb lądu. Trasa przez ok. 30 km wiodła wzdłuż zatoki. Przejeżdżaliśmy przez Dobrotę, Orahovac, Perast, Risan, Strp, Lipci - miejscowości o długiej i bogatej historii z licznymi zabytkami często pamiętającymi jeszcze Rzymian. 

Dziś chmury nie przysłaniały widoków. Niebo było bajecznie błękitne, woda ciemnoniebieska. Zatrzymaliśmy się po drodze na chwilę, żeby nacieszyć się widokami. Zauroczyły nas maleńkie wysepki z kościółkami. Po lewej widać wyspę św. Jerzego porośniętą cyprysami. Stoi na niej klasztor benedyktyński z kościołem św. Jerzego. Wysepka po prawej to Gospa od Skrpjela z kościołem Matki Boskiej Skalnej.



Następnie trasa przybrała kształt wznoszących się w górę serpentyn. Musieliśmy wdrapać się na Góry Orjen, inaczej pokonać tej drogi się nie dało. Silnik rzęził, posuwaliśmy się dwójeczką powolutku naprzód. Cud, że przeguby nie zaczęły się buntować na zakrętach o 360 stopni... Nie spieszyło się nam jednak, nikt nas nie gonił. K. skupił się na drodze a ja chłonęłam krajobrazy. Z każdym zakrętem było coraz piękniej!



W końcu postanowiliśmy się zatrzymać i pobyć chwilę w miejscu, gdzie człowiek ma wrażenie, że u jego stóp spoczywa cały świat...



O tak, właśnie dla takich chwil warto żyć...


Podróż do Monastyr Ostrog była bardzo zabawna - z perspektywy czasu, bo wtedy wcale nie było nam do śmiechu. Pożyczona nawigacja okazała się wredną małpą. Utrudniała każdy przejazd, a w Czarnogórze już pobiła samą siebie - mapy kraju były, owszem, ale w cyrylicy. A hasła Monastyr Ostrog niestety zabrakło. Jechaliśmy więc według wskazówek z przewodnika. Znaków było jak na lekarstwo, więc tak naprawdę cały czas do końca nie wiedzieliśmy, czy w ogóle jedziemy w dobrym kierunku...

Uspokoiliśmy się nieco na widok Jeziora Slansko, bo oznaczał on, że niedaleko Niksic - drugie co do wielkości miasto Czarnogóry i punkt na trasie dojazdu do klasztoru. Stąd mieliśmy już tylko 30 km.


Wreszcie gdzieś w oddali w zboczu góry zabłysła biała ściana klasztoru. Wielkie ufff poczuliśmy oboje i po 20 min jazdy stromą serpentyną byliśmy już na parkingu a następnie na szlaku do górnej części monastyru. Drogę tę można też pokonać samochodem, lecz stwierdziliśmy, że byłby to już szczyt lenistwa.

Ścieżka zaczyna się delikatnie i wspina się coraz bardziej stromo. Wiedzie przez las. Dróżka jest wyłożona kamieniami. Na pokonanie trasy potrzeba około godziny.
 

Na górze przywitał nas tłum pielgrzymów. Zanim zwróciliśmy uwagę na cokolwiek, wzrok skupił się na dziesiątkach albo i setkach wietrzących się na barierkach koców, których zapach stęchlizny niósł po okolicy wiatr. Przy klasztorze wznosi się Dom Pielgrzyma. W przewodniku widnieje informacja, że warunki w nim są spartańskie. Rzeczywiście...


Dom Pielgrzyma


 Idąc wzdłuż ściany skalnej, mijamy Dom Pielgrzyma i dochodzimy do Monastyru.


Tu wita nas kolejka wiernych - całe rodziny, ciężarne matki z małymi dziećmi na rękach, rodzice z dziećmi chorymi. Wszyscy bardzo poważni, przejęci, skupieni. Ubrani. Ja oczywiście miałam w plecaku długą spódnicę, którą zarzuciłam na kuse spodenki z szacunku dla ich wiary i po uchwyceniu kilku pogardliwych, skierowanych w moją stronę spojrzeń.

Czego dowiedzieliśmy się z przewodnika na temat tego miejsca?

"Monastyr Ostrog to jeden z najbardziej niezwykłych prawosławnych klasztorów na Bałkanach wbudowany we wnękę skalną na zboczu doliny Zety, na 900 m n.p.m. Ostrog to największe w Czarnogórze sanktuarium prawosławne. Ufundował je arcybiskup Hercegowiny, którego tu później pochowano. W 1665 r. musiał w obawie przed Turkami opuścić monastyr Tvrdos w Bośni. Wraz z grupą 30 mnichów postanowił wznieść niedostępny klasztor w miejscu, gdzie nie zagrażałoby mu niebezpieczeństwo tureckie. Monastyr stał się punktem oporu przeciwko Turkom, a podczas II wojny światowej - przeciw okupantom".

Niesamowite położenie - budowla jakby wtapia się w pionową ścianę skalną oraz ranga - największe sanktuarium w kraju skusiły nas, żeby to miejsce odwiedzić, jednak opis miejsca jest zdecydowanie zbyt skromny. Są fakty, zgadza się, ale gdzie jedna istotna wręcz esencjonalna informacja, czego spodziewać się w środku???!!!

Ustawiliśmy się w kolejce, dziwiąc się bardzo, że taka ona długa, że ci, co czekali z nami tacy skupieni i przejęci, a ci, którzy wychodzili tacy bladzi i nieobecni... Kompletnie nie wiedzieliśmy, gdzie i po co zmierzamy, licząc na kaplicę, ołtarz, kościół. To co zobaczyliśmy zupełnie nas przerosło, zamurowało, zszokowało. ...


Na końcu kolejki wyłoniło się niskie wejście do kaplicy. Panował tam półmrok. Żadnych okien, jedynie świecie. Na końcu duchowny udzielający błogosławieństwa stojący tuż przy nieosłoniętej trumnie... a w niej św. Vasilij! Tak, ten, który umarł w XVII w. Jego ciało podobno nie rozkłada się, co więcej, wydziela przyjemny zapach mirry. Cud! I to do niego właśnie udają się niezliczone pielgrzymki, a jednej z nich właśnie my w tym momencie staliśmy na czele... Nie wiedząc kompletnie jak się zachować, nie rozumiejąc ani jednego słowa z tych wypowiadanych przez kapłana, bladzi i wstrząśnięci zawróciliśmy na pięcie, wyglądając pewnie podobnie jak reszta, jednak nie w wyniku uduchowienia a głębokiego szoku...

Wyszliśmy na zewnątrz, oślepiło nas słońce, ogarnęliśmy się szybko i zapuściliśmy żurawia w drugie drzwi. Uf, żadnych kaplic, żadnych ciał, można wchodzić :) Schodki zawiodły nas na taras widokowy, którego ściany pokryte były pięknymi freskami.



A z tarasu roztaczał się widok na dolinę:



Tu, pomimo wysokości (do dużych wosokości zawsze czuję odrobinę lęku), czułam się o wiele bardziej komfortowo i bezpiecznie. Stanąć oko w oko z ciałem mnicha z XVII w. - nie, to zdecydowanie nie mój klimat...

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do kaplicy z milionem świec i sklepików z dewocjonaliami. Gdy kamienną ścieżką zeszliśmy z powrotem, zwróciliśmy uwagę na opisywany w przewodniku dolny monastyr Ostrog - niewielką kamienną cerkiew Trójcy Św. stojącą tuż przy parkingu.


Zatrzymaliśmy się jeszcze przy straganach z domowym winem i miodem, ale nie poczyniliśmy zakupów. Nic nas nie skusiło. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kierunek --> Mostar!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz