czwartek, 12 grudnia 2013

Północne Włochy - Padwa, Werona

Sierpniowy wyjazd do Włoch był dość spontaniczny. Mogliśmy sobie pozwolić zaledwie na czterodniowy wypad, a miejsc chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej. Wenecja była numerem jeden na naszej liście, poza nią marzyliśmy o Rzymie, ale ilość kilometrów do przebycia przeraziła nas. Nie chodzi przecież o to, żeby dojechać na miejsce i w dzikim pędzie "zaliczyć" jego główne atrakcje. Stąd pomysł, aby skupić się na północy. Po dokładniejszym przeanalizowaniu mapy okazało się, że podążając z Wenecji na zachód utworzyła nam się bardzo atrakcyjna trasa po pięknych włoskich miastach.

Zaledwie 50 km od Wenecji leży Padwa. Niewiele się dziś słyszy o tym mieście, jednak lekcje historii pozostawiły trwały ślad w pamięci na temat jednego z najstarszych europejskich uniwersytetów, który kończyły takie osobistości jak Petrarka, Dante, Galileusz czy Kopernik.

Zwiedzanie Padwy zaczęliśmy od północnej strony, parkując samochód tuż za murami Starego Miasta. Obeszliśmy je dookoła, a w trakcie spaceru zahaczyliśmy o kilka kościołów, odwiedziliśmy gmach słynnego uniwersytetu, minęliśmy dom, w którym kiedyś mieszkał Dante. Na dłużej zatrzymaliśmy się przy imponującej Bazylice św. Antoniego. Budowla jest przeogromna, a największe wrażenie sprawiają kopuły - siedem mniejszych otacza główną, środkową. Równie zachwycające jest wnętrze kościoła. W kaplicy za prezbiterium znajdują się relikwie św. Antoniego - jego język i struny głosowe.



Pobyt w Padwie nie zajął nam więcej jak kilka godzin, więc mogliśmy działać zgodnie z planem i kontynuować podróż, tym razem zatrzymując się kolejne 50 km dalej - w Weronie.

Kiedy, planując trasę, zobaczyłam Weronę na drodze do Mediolanu, aż podskoczyłam z uciechy i podekscytowania. Kroczyć ulicami będącymi tłem wydarzeń słynnego dramatu wirtuoza pióra jakim był Szekspir - to dopiero przeżycie! Na miejsce dojechaliśmy w godzinach popołudniowych i od razu udaliśmy się w kierunku Areny - budowla pochodząca z I w. jest najlepiej zachowanym (po Koloseum w Rzymie) rzymskim amfiteatrem. Nie udało nam się zobaczyć Koloseum (tym razem), więc odwiedziliśmy Arenę na otarcie łez.




Zmierzając w kierunku słynnego balkonu Julii, zahaczaliśmy o liczne atrakcje, jakie oferuje Werona. Odwiedziliśmy dziedziniec Zamku Castelvecchio.

 


Dotarliśmy do słynnej bramy Porta dei Borsari - sięgającej czasów starożytnego Rzymu. Datuje się ją na I w. n.e.


Aż w końcu doszliśmy do głównego placu miasta - Piazza delle Erbe. Przed wiekami było to rzymskie forum, tu handlowano warzywami, dziś natomiast plac zastawiony jest straganami z odzieżą i pamiątkami. Świecidełka przyciągają uwagę, która powinna być zwrócona ku budynkom otaczającym plac - na jednym z nich zobaczyć można XVI-wieczne malowidła. Warto wspiąć się na wieżę widokową i zobaczyć Weronę z góry wraz z otaczającymi ją wzgórzami.





Z placu delle Erbe dom Julii jest na wyciągnięcie reki, lecz wcale nie łatwo do niego trafić. Werona to setki uliczek, w których łatwo się zgubić. Można kilka razy przechodzić przez to samo miejsce, szukając celu. Na podstawie własnego doświadczenia mogę podpowiedzieć, że czasem naprawdę lepiej pójść po prostu za tłumem, gdyż na 99% zmierza on do najważniejszej atrakcji turystycznej.

Casa di Giulieta znajduje się na niewielkim dziedzińcu, do którego dojdziemy wąskim korytarzem. Tu każdy zwiedzający od lat zostawia swój ślad, zrobiliśmy więc to i my. Ostatnio słyszałam, że władze miasta postanowiły zakończyć ten precedens, zamalowały ściany i kategorycznie zabroniły zostawiać na nich inicjały.  Szkoda. Mnie się to podobało.



Balkon Julii jest oczywiście budowlą fikcyjną. O ile rodziny Kapuletich i Montekich istniały naprawdę, Romeo i Julia są postaciami fikcyjnymia, a słynny balkon został domurowany w 1935 r. na potrzeby turystów. Z boku na dziedzińcu stoi postać Julii z brązu, trzeba mieć jednak szczęście, żeby móc go zobaczyć z bliska, gdyż do figury ustawia się kolejka turystów, z czego połowa to nasi dobrzy znajomi ze Wschodu, którzy przysłaniają widok ekstremalnie długimi obiektywami. Ach, uroki zwiedzania światowej sławy atrakcji...



Po całym dniu pełnym wrażeń żołądek przypomniał mi, że od rana karmię jedynie duszę (wspaniałymi widokami). Była już prawie 19.00, kiedy zaczęliśmy rozglądać się za czymś, co można by chwycić w rękę i zjeść w biegu. Przechodząc ponownie koło Areny, zdecydowaliśmy się jednak pozostać w Weronie kilka chwil dłużej, bo gdzie jak nie w mieście kochanków skusić się na romantyczną kolację przy tradycyjnej włoskiej pizzy i lampce wina...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz