czwartek, 24 stycznia 2013

USA z zachodu na wschód - Arches National Park



Arches National Park to kolejne miejsce, będące symbolem Stanów Zjednoczonych. Bajeczne łuki skalne zadziwiają, ich regularny kształt zachwyca, a ogrom budzi podziw i szacunek...

Monument Valley opuściliśmy ok. 10, a przed 14.00 staliśmy już przy Balanced Rock. Podróż trwała około 3 godzin. Pokonaliśmy odcinek ok. 200 km, co, jak na amerykańskie odległości, można porównać do rzutu beretem :) Słońce nie dawało za wygraną. Świeciło prosto w oczy. Raziło podwójnie, gdyż jechaliśmy przez pustynię i promienie odbijały się od żółto-brązowej skalistej powierzchni. Z daleka gdzieś na horyzoncie malowały się góry La Sal Mountains, których szczyty pokryte są śniegiem nawet w środku lata.


 

Pierwszy postój urządziliśmy sobie przy Balanced Rock. Jest to ważąca 3500 ton skała, która spoczywa na 40-metrowym cokole. Te liczby pozwalają sobie nieco wyobrazić jej ogrom. Nieco, bo ani cyferki ani zdjęcia nie są w stanie oddać wielkości skały. Z daleka całość wygląda nieco zabawnie i banalnie, jednak podchodząc bliżej, zaczęłam czuć niepokój i mimo upału i szybko pojawiającego się zmęczenia, obeszłam skałę w bardzo szybki tempie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Balanced Rock niespodziewanie przestanie być balanced... ;)




Tuż za Balanced Rock pojawia się droga w prawo, która wiedzie do istnego zagłębia łuków skalnych. Najpierw przejeżdżamy wzdłuż Garden of Eden, w którym formacje skalne wyrastają z ziemi jak jabłonki w sadzie.


Zatrzymaliśmy się na parkingu i udaliśmy się na godzinny spacer wokół skalnych okien. Dróżka wiodła po skalnych schodkach. Obowiązywał zakaz zbaczania z trasy ze względu na ochronę i tak bardzo ubogo występujących na tym obszarze roślin.



Łuki pojawiały się właściwie wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzeć. Czerwone skały były jak okna na błękitne niebo. Klimat typowo pustynny zmuszał nas do częstych przystanków, co wcale nie zniechęcało, bo nie często ma się okazję usiąść przy takim oknie, w takim miejscu, z takim widokiem...
Słońce padało prostopadle do ziemi, skał w pobliżu było niewiele, drzew wcale. Cienia jak na lekarstwo. Temperatura po południu dawała popalić bardziej niż w południe. Po 15. spodziewaliśmy się ulgi, a prażyło, mieliśmy wrażenie, coraz bardziej. Wszystkie miejscówki, gdzie można było liczyć na choć odrobinę wytchnienia, oblęzone były przez turystów. A gdy jeden po odpoczynku zbierał się do dalszej wędrówki, na jego miejsce czyhało już trzech następnych. Istna szkoła przetrwania :)





Łuki  skalne nie są stałym elementem krajobrazu. Ciągle się zmieniają. Jest to proces bardzo powolny, ale ciągły. Jedne łamią się, drugie powstają. Przez skały co chwila przebijają promyki słońca. Tworzą się szczeliny, które systematycznie podlewane wodą i poddawane procesowi wietrzenia stają się nowym łukiem.


Oprócz łuków skalnych nie lada atrakcję stanowią inne ciekawe formacje skalne. Tym ciekawsze im bogatszą ma się wyobraźnię. Może mały sondaż - co widzisz na zdjęciu? :)


Po przyjemnej przejażdżce wzdłuż Scenic Drive dojechaliśmy do parkingu, skąd po 15 minutach doszliśmy do punktu widokowego na Delicate Arch.


15 minutowa wędrówka wycisnęła z nas wszystkie soki - przynajmniej tak nam się wydawało. Przysiedliśmy na kamieniu, ale nie nabraliśmy sił ani nie uzupełniliśmy stanu wody w naszym organizmie. Słońce miało zabójczą moc. Co wypiliśmy, jakby z nas parowało. Widać szczególnie po mnie,  że zmęczenie sięgało zenitu.

 

Na wędrówkę do samego łuku nie byliśmy w stanie się już wybrać. Rozejrzeliśmy się tylko, czy nie ma w pobliżu śladu Dzikiej Stokrotki i wróciliśmy do samochodu z planem zakończenia przygody z łukami. Ostatnie spojrzenie na mapę, krótkie przestudiowanie przewodnika i wzrok utkwił na Landscape Arch - łuk o długości 93m, drugi co do wielkości łuk skalny na świecie. Nieeee. Nie można tego przegapić! Mamy jeszcze siły? Myślę, że to pytanie przeszło nam obojgu przez myśl, jednak oboje spojrzeliśmy na siebie z wyjątkową determinacją w oczach. Nie trzeba było nic mówić. Krzyś odpalił silnik...

Do Landscape Arch trzeba było wędrować z godzinę. Początkowo trasa wiodła skalnym korytarzem. W cieniu. Dobre niestety szybko się skończyło i większość trasy przeszliśmy w pełnym słońcu. Nie można było liczyć na roślinność, bo po drodze mijaliśmy jedynie karłowate buki sięgające nam może do kolan. Jakże wielka była radość, kiedy naszym oczom ukazał się kolosalny łuk. Robił wrażenie. Był naprawdę wielki. Nieco wyszczerbiony, bo jego część osunęła się z hukiem kilkanaście lat temu.


No, teraz nasz apetyt został zaspokojony. Musieliśmy zaliczyć Landscape Arch, musieliśmy jak zwykle wyczerpać siły do zera. Inaczej nie odczuwamy satysfakcji. Tacy już z nas podróżniczy szaleńcy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz