czwartek, 4 marca 2021

Bangkok - co trzeba zrobić w stolicy Tajlandii

 

 Cześć! 

Fajnie, że jesteś!

Jeśli tu zaglądasz, to znaczy, że:

a) wybierasz się do Bangkoku i tworzysz plan tej podróży

b) marzysz, podróżujesz palcem po mapie i odprężasz się, czytając o fascynujących miejscach na świecie do porannej kawy

c) szukasz byle pretekstu, by nie robić tego, co robić powinnaś / powinieneś i losowo klikasz strony w internecie

Niezależnie, w którą opcję się wpisujesz, a może i żadną, dobrze trafiaś_łeś. Tu dziś będą się działy same dobre rzeczy!

Zacznę od tego, że to NIE JEST przewodnik po Bangkoku. Żeby nie było niejasności. Nie śmiałabym pisać przewodnika po tym mieście skrajności. Mieście zatłoczonym, zakorkowanym, duszącym od smogu, będącym mieszanką smaków i zapachów, gdzie smród kanalizy miesza się z zapachem aromatycznego curry. A jednocześnie mieście wąskich uliczek, wszechobecnych świątyń, bogactwa i ubóstwa, uśmiechniętych ludzi i leniwie odpoczywających na plastikowych krzesełkach lokalsów. Bangkok. Miasto masażu, tuk-tuków, street foodu, pad thaia i targów. Miasta, które jest zbyt barwne, by je zamknąć w ramy. By je ogarnąć, ocenić, określić, opisać. Tu wspaniale wkomponowuje się cytat z mojej ulubionej książki. Mogłabym powiedzieć z małą modyfikacją, że w Bangkoku czułam się jak "Mały Miś o bardzo małym rozumku i miasto Bangkok sprawiło mi wielką trudność" :)

Nie będę pisać o tym, co w Bangkoku trzeba zobaczyć, bo za mało widziałam przez te 4 dni. Napiszę o tym, co, pośród z pewnością wielu innych rzeczy, w Bangkoku ZROBIĆ TRZEBA*!

 *czyli opiszę to, co w Bangkoku zrobiliśmy i co zrobilibyśmy ponownie! :)

Podróżuj komunikacją miejską!

Ooo tak!

Jest to bardzo wygodna forma przemieszczania się po mieście. Tania jak barszcz! Bilety różnią się w zależności od standardu autobusu. Najtaniej podróżowaliśmy za 8 BHT za osobę (1 zł), najdrozej za 18 BHT (2.20 zł). Autobusy jeżdżą często, sprawnie, dojeżdżają do większości atrakcji. Obsługa służy pomocą. Istnieje aplikacja, która ułatwia znajdywanie połączeń. A jeśli kogoś zniechęca czas przejazdu... Na ulicach Bangkoku panuje taki tłok, że taksówką wcale nie będzie szybciej...

 

 Na początku nie bardzo wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać, ale wystarczył 1 dzień, abyśmy śmigali po Bangkoku jak lokalsi. W razie wątpliwości wszyscy chętnie pomagali: obsługa, pasażerowie, policja, przechodnie. 

 

Korzystaliśmy z autobusów ochoczo. Dzieci miały frajdę, my cieszyliśmy się z zaoszczędzonych pieniędzy. Taksówki są drogie, Grab (czyli tajski Uber) połowę tańszy, ale w dalszym ciągu autobusy biją go na szyję. Za każdy przejazd autobusem zamiast Grabem za różnicę w cenie mogliśmy kupić obiad.


Przejedź się tuk-tukiem!

Mimo że tuk-tuki w Bangkoku to jedna z droższych form komunikacji ( a wydawałoby się, że powinny być za darmoszkę, prawda?), to przejechać się trzeba! Dla frajdy, dla doświadczenia. Zdziwiliśmy się bardzo, gdy okazało się, że tuk-tuk jest droższy od Graba. 'Tuk-tusiarze' kroją turystów na potęgę. 15-minutowy przejazd miał nas kosztować 250 BHT (30 zł). Dla porównania Grab zawiózł nas za 100 BHT (12,30 zł). BTW Grab to sieć tańszych taksówek. Aby z nich korzystać, potrzebna jest aplikacja. Działa super sprawnie.



 My z tuk-tukiem mieliśmy przygodę! Chcieliśmy przejechać się do parku. Odległość 3 km, czas ok. 8 min. Jednak nasz kierowca miał umowę z właścicielem sklepu odzieżowego. Za dodatek do paliwa, woził do niego klientów. Zgodziliśmy się. W rezultacie przejażdżka trwała 20 min, wszyscy mieliśmy frajdę, a zapłaciliśmy 50 BHT (czyli 6 zł). 


Mówię wam, przejażdżka pędzącym zatłoczonymi ulicami tuk-tukiem, który na zakrętach zdaje się przechylać jak pudełko zapałek, bezcenne...

Idź na masaż!

Ile płaci się u nas za godzinny masaż? Masaż całego ciała. 150 zł? 200 zł? Byliśmy niedawno. Krzyś średnio zadowolony. Stwierdził, że pogłaskać może go żona przed snem. Za darmo... ;)

Tajski masaż to zupełnie inne doznanie. Odbywa się w ciuchach, bez olejków. Wykonuje go mała Tajka, która swą siłą zawstydziłaby niejednego europejskiego osiłka. Babeczka zaczyna spokojnie, po czym włazi na ciebie i uciska cię swym ciężarem. Nerwy się prostują, mięśnie zdają się ugniatać jak schabowe pod naciskiem tłuczka. Gdy ugniatanie dobiega końca, nadchodzi pora na rozciąganie. W błogiej ciszy daje się słyszeć jedynie niepokojące strzykanie pojedynczych kosteczek. Człowiek wychodzi jak nowonarodzony, czując jednocześnie takie części ciała, o których nie miał wcześniej pojęcia.  


 

 Ktoś tu miał ochotę na masaż. Potrzeba było kilku rozmów i sporo tłumaczeń, by dała się przekonać, że jest jeszcze za mała. Nie chcę, by tak szybko rosła, ale nie mogę się doczekać dnia, gdy powie 'mama, chodź, polecimy do Bangkoku na Pad thai, bubblea tea i masaż' :)


 

A to wszystko za 200 - 300 BHT, czyli 25 - 40 zł. Żałuję, że poszłam tylko raz... 

 

Próbuj tajskich specjałów!

Jeść i pić do woli i z rozkoszą!

 

Bangkok jest światową stolicą smaku! Ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie miast, właśnie Bangkok zasługuje na to miano najbardziej. Tu odbywa się kulinarne szaleństwo. Jedzenie jest wszędzie. Stolica street food. Jest różnorodne. Aromatyczne. Niebanalne. Tanie. 

Oczywiście obowiązkowo trzeba spróbować Pad thai (dla mnie jednak dupy nie urywa). Makaron z rozbełtany jajkiem nie wpisał się na listę moich ulubionych tajskich dań. 


Ups, tu akurat ryż.

Za to wszelkie zupy skradły moje serce. Lub bardziej podniebienie. 

Zajadaliśmy się też przekąskami na ulicy, świeżymi owocami, lodami, piliśmy świeże soki. Niektóre potrawy podziwialiśmy jedynie z daleka, inne kosztowaliśmy po kilka razy dziennie.




 

Ile kosztował nas obiad? Pd thai na ulicy lub inne, podobne danie kosztowało od 50 BHT (6 zł) do 150 zl (20 zł). Jedliśmy wszędzie, nie kierujac się naszymi europejskimi względami estetyki i higieny. W Polsce z pewnością nie zdecydowalibyśmy się, by jeść w takich warunkach. Gdzie higiena? Ale w Tajlandii po prostu przyjęliśmy rzeczy takimi, jakimi są. Go with the flow! I nie żałowaliśmy, if you know what I mean... (to znaczy, że nie było ani pawia ani rzadkiego nazwiska) ;) 

Kilka tajskich przyzwyczajeń zabraliśmy do domu. Po powrocie zaczęłam na potęgę używać mleczka kokosowego i curry (wcześniej sporadycznie). Kilka razy uraczyłam nas mango sticky rice, które w Thai jest totalnym sztosem, a i w domowych warunkach wychodzi całkiem spoko (warunkiem jest soczyste, słodkie, dojrzałe mango). 

W mojej kuchni zagościła też matcha - japońska zielona herbata w postaci rozpuszczalnego proszku. W Thai pije się ją na zimne - Matcha latte - z mlekiem i lodem. Pycha. Kosmos. Sztos. Petarda.

Odkryciem okazała się herbata z galaretowatymi kuleczkami, czyli Bubble tea. Bardzo ciekawe doświadczenie. Od powrotu z Thai nie miałam okazji skosztować i szczerzę tęsknię za tym do-niczego-nie-podobnym smakiem.


Z uwagi na duchotę i gorąc w Bangkoku zdecydowanie więcej się pije jak je. Możliwości nie brakuje. Można skosztować świeżych soków, o jakich się do tej pory nie słyszało. Pomarańcza zawsze wymiata, natomiast rozczarowaniem okazał się granat.

Alternatywą wody jest woda kokosowa. Pita prosto z kokosa. Tego nie da się opisać. To jest po prostu celebracja. 


 

Dla poszukiwaczy mocniejszych wrażeń też się coś znajdzie. Są smażone karaluchy, prażona szarańcza. Do wyboru do koloru. A na deser śmierdzący durian.

Skusisz się?


Odwiedź targowisko. Nie jedno. I Chinatown. 

Które też jest jak jeden wielki targ. 

Nawet jeśli nie kupujesz, nie nastawiasz się na shopping, targowisko to część kultury. Trzeba je zobaczyć! Zjesz tam wybornie. Podpatrzysz lokalsów. Nacieszysz oczy ręcznymi wyrobami. I chińszczyzną też. Zobaczysz, co się kupuje. Co i jak się jada. Miniesz wielu ciekawych ludzi. A w Bangkoku same targowiska - ich wygląd, położenie - są atrakcją. Jedne na wodzie, inne na torach. Niezapomniane wrażenia.

 

Zajrzyj do buddyjskiej świątyni.

Rzecz jasna, nie jednej. 

Z tym akurat nie będzie problemu. Jest ich tam więcej niż u nas kościołów. Na każdej ulicy, na każdym rogu. I nie musi to być taka z przewodnika, aby robiła wrażenie.  


Pierwsza, którą odwiedziliśmy, znajdowała się 50 m od naszego hotelu. Zajrzeliśmy do niej tuż po przyjeździe. Byliśmy oszołomieni podróżą, jet lagiem, atmosferą miasta. Nie bardzo kontaktowaliśmy. Czuliśmy się obco. Nieswojo. Nie wiedzieliśmy, co robić, jak się zachować. Co nam wolno, a czego nie...

Wat Mai Armataros


Zszokowała nas ta religia. Jej bogactwo, a jednocześnie pokora. Wszechobecne złoto. Posągi buddy, które dwoiły się i troiły przed oczami. Z jednej strony niewyobrażalny splendor, a z drugiej cisza i błogość. Tylko my i mnisi. Energiczne osobowości naszych dzieci kontrastowały z ich kojącym spokojem.

Podczas naszego pobytu w Bangkoku eksplorowaliśmy wiele świątyń. Kilka 'obowiązkowych' jednak ominęliśmy. Na przykład królewski kompleks pałacowy ze Szmaragdowym Buddą na czele jako największą atrakcją. Ominęliśmy to miejsce ze względu na cenę, tłumy i wielkość obszaru. Po kilku wizytach w najpiękniejszych świątyniach Bangkoku czuliśmy zwyczajnie przesyt. Powiedzieliśmy sobie - pas. 

Gdybym jednak miała zdecydować, gdzie bym wróciła, na pewno byłby to kompleks świątynny Wat Pho. Wat Pho kojarzy się z kolosalnym złotym posągiem buddy, który mierzy 15 m wysokości i 46 m długości. Sama stopa ma 5 m długości! Jego rozmiar i rozmach rzeczywiście robią wrażenie, jednak w całym tym kompleksie zrobił on na mnie najmniejsze wrażenie...

 

Zdecydowanie bardziej przeżywałam eksplorowanie tego ogromnego terenu, który mimo że odwiedzany przez rzesze  turystów, nie wydawał się specjalnie zatłoczony. Spacerując alejkami po obszarze zabudowanym murami, ścianami, świątyniami, prywatnymi kwaterami mnichów i innymi obiektami, czułam się jak w labiryncie i zdarzało się, że niemal całkowicie traciłam orientację. Nietrudno się tam zgubić, gdyż człowiek wiedziony jest przez coraz to wspanialsze, bogatsze, wymyślne budowle, wzory, zdobienia, kolory. 


 Świątynia Leżącego Buddy jest starsza od samego Bangkoku. To największy i najstarszy obiekt sakralny miasta. Tu znajduje się też pierwsza szkoła masażu tajskiego, która działa do dziś. Za panowania króla Ramy I świątynia została rozbudowana i odnowiona. Prochy Ramy I i trzech jego następców znajdują się w czterech stupach. Wysokich tak, że trzeba mocno zadzierać głowę w górę. Obficie zdobionych. Zachwycających.

 

W Wat Pho znajduje się największa kolekcja posągów buddy. Jednak nie tylko one zwracają uwagę. Statuł jest o wiele więcej. Przyciągają wzrok groźnymi minami, intrygującymi pozami, tajemniczymi gestami. Dla nas, Europejczyków, są nowością. Ciekawią. Może trochę onieśmielają. Mogą wzbudzać lęk. Lub śmiech.

Tak, kompleks Wat Pho, mimo że spędziliśmy tam dużo czasu i mogliśmy się tym miejscem nasycić do woli, jest na mojej liście ' to go again'...

Bangkok pozostawił też w moim sercu ogromny niedosyt. Mimo że szwendaliśmy się po mieście 4 dni od rana do nocy i zgiełku, brudu, smogu oraz hałasu tego szalonego miasta mieliśmy już po kokardy, jest miejsce, którego mi za mało i do którego marzy mi się wrócić na spokojnie, na dłużej, na inne okoliczności.

Wat Arun. 

Świątynia świtu.

 

Wat Arun leży po drugiej stronie rzeki Chao Praya. Aby się do niej dostać, należy udać się na terminal Tha Tien, złapać łódź i w ciągu 10 min przeprawić się na drugą stronę. 

Świątynia nie przypomina tych wcześniej odwiedzonych. Nie ma kaplicy z posągiem buddy. Tu nie zdejmuje się butów, nie uderza w gong. Wat Arun to wysoka na 70 m budowla. Jej główna część - prang góruje nad innymi budynkami, a patrząc z oddali, zdaje się wyrastać prosto z wody. Konstrukcja Wat Arun symbolizuje świętą górę Meru, będącą siedzibą bóstw. Budowla pokryta jest barwnym ceramicznym fajansem. Gdy się przyjrzysz, zobaczysz potłuczone naczynia: talerze, miseczki. 

Do Wat Arun pojechaliśmy dopiero czwartego dnia naszego pobytu w Bangkoku. Zostawiłam sobie to miejsce jak wisienkę na torcie. Podczas zwiedzania Bangkoku Wat Arun wielokrotnie śmigała mi przed oczami, choć wcale nie tak łatwo ją dostrzec pośród ciasnej zabudowy miasta. Szczególnie imponująco prezentowała się po zmroku. Oświetlona. Niemal sięgająca nieba. 

W normalnych okolicznościach część prangu udostępniona jest dla turystów. Można się na nią wspiąć. Zobaczyć kompleks z innej perspektywy. W trakcie naszej wizyty odbywały się pewne uroczystości, była obecna telewizja, a wejścia na prang zagrodzono łańcuchami. Możesz pewnie wyobrazić sobie moje rozczarowanie i zrozumieć, skąd moja ogromna ochota na to, by wrócić tam w innych okolicznościach. O świcie i o zachodzie słońca oraz gdy wejścia na prang będą otwarte...

 

Mindfulness...

Znasz ten nurt? 

Wszędzie znajdzie zastosowanie. Jednak w Bangkoku nie łatwo być uważnym. Natłok bodźców nie pozwala nam się skupić. Absorbujemy wiele, lecz jeszcze więcej nam umyka.

Więc zarówno w Bangkoku jak i wszędzie, też na swoim podwórku...

Bądź uważny...

Na co? Ano na wszystko! Na mijanych ludzi, roślinność, napisy na ścianach. Na obyczaje, szacunek do obcej kultury. Na mimikę, gesty, na zapachy i smaki. Zdziwisz się, ile szczegółów cię zaskoczy, zainteresuje i nauczy nowych rzeczy... 

Tajowie wierzą, że otaczają ich duchy. Że chronią ich i nad nimi czuwają. Ale mogą się też zezłościć. Mogą odejść. A dobrze jest mieć ich po swojej stronie. Więc dbają o nie. I zostawiają im dary. Jest to jedzenie. Owoce: jabłka, ananasy. I picie, bo w takim upale o pragnienie nietrudno. Napój gazowany, słomka. To częsty obrazek w tajskim krajobrazie. 

Zejdź ze szlaku.
 

Nie trzymaj się zatłoczonych uliczek, które prowadzą od atrakcji do atrakcji. Znajdziesz tam tłumy sprzedawców, jest tłok i ścisk. Z każdej strony wciskają ci pamiątki. Chińskie... 

Wejdź w pustą uliczkę. Zobacz jak pasą się kury. Jak kobiety gotują. Mężczyźni grają w karty. Albo w młynek. Zauważ, jak bawią się dzieci. Jak przez wąskie uliczki przeciskają się skutery. Jak mieszkańcy wychodzą z domu, by siedząc na progu, zjeść nudle. 


 Rozejrzyj się. Popatrz na architekturę. Zwróć uwagę na estetykę. Jaką estetykę, zapytasz :)

Ano Tajowie mają swoją. Taką właśnie...


I co, czy ten wpis nadawał się do porannej kawy?

Pisałam go 4 godziny, więc ugryź się w język, zanim wyrzucisz z siebie krytyczny komentarz :) 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz