wtorek, 8 kwietnia 2014

Teneryfa 2014 - Masca

Masca to maleńka wioska znajdująca się w północno-zachodniej części wyspy. Jest ukryta pośród gór na wysokości 600 m n.p.m., lecz jej istnienie nie jest żadną tajemnicą. Stanowi jedną z głównych atrakcji turystycznych i nie pominie jej żaden przewodnik. Jednak turyści nie decydują się tu przyjechać jedynie ze względu na jej urok. Aby tu dotrzeć, trzeba przemierzyć zaledwie 6-kilometrowy, ale dostarczający niesamowitych wrażeń, odcinek.

 


Kiedy już wyjedziemy z nabrzeżnych kurortów i pozostawimy za sobą plantacje bananowców, od których aż roi się w dolnych partiach gór, miniemy Tamaimo (jadąc z południa wyspy) i Santiago del Teide, przyjdzie pora na to, aby zjechać z całkiem szerokiej i dobrej jakościowo drogi na wąską i kręta jezdnię niczym jednokierunkową, którą to mamy przyjemność podążać kolejne 6 km.


Mimo że odległość jest niewielka, warunki drogowe skutecznie utrudniają wyprawę, a towarzyszące nam krajobrazy zachęcają do licznych postojów. Okazuje się, że na pozór krótki 6-kilometrowy odcinek zajmuje sporo czasu - przygotujmy się więc na to, nieco wcześniej niż zwykle schodząc do hotelowej restauracji na śniadanie.


Zakręty, na których zwracamy się o 180 stopni to norma na tej trasie, podobnie jak mijanki będące niejednokrotnie jedyną możliwością przejazdu dwóch jadących w przeciwnym kierunku samochodów.


Kiedy dotarliśmy na miejsce, w Masce życie dopiero budziło się ze snu. Słychać było jedynie wszechobecną ciszę, której akompaniował śpiew ptaków. Sklepiki były jeszcze pozamykane, restauracje nieczynne, a wioska tonęła w cieniu, czekając na leniwie wschodzące słońce.


Spotkaliśmy zaledwie kilku turystów i sprzedawców. U jednego skosztowaliśmy owoców opuncji. Na Teneryfie opuncja rośnie wszędzie niczym chwast, jednak trzeba wiedzieć, jaki owoc nadaje się do zjedzenia, żeby go skosztować. Większość z nich jest sucha i nienadająca się do jedzenia. Te, które posmakowaliśmy, były przepyszne.


Jeżdżąc po Teneryfie wzdłuż i wszerz, szukałam kwiatów poinsecji, będącej symbolem wyspy. Widziałam wiele kwiatów doniczkowych przeciętnych rozmiarów, ale nie o takich czytałam, a o mierzących kilkadziesiąt centymetrów. Nie spotkałam takowych ani nad oceanem ani w tropikalnych górach Anaga, ani w urodzajnej północnej części wyspy i gdy już straciłam wiarę w prawdziwość informacji, znalazłam gwiazdę betlejemską właśnie w Masce, a jej wielkość przekroczyła moje wyobrażenia...


Mascę opuściliśmy, kiedy skąpała się ona już całkowicie w słońcu. Im bardziej oświetlały ją promienie, tym więcej gromadziło się w niej turystów. Robiło się coraz bardziej gwarno zarówno w samej wiosce jak i na trasie. W drodze powrotnej przyszło nam mijać się z autobusami, co na drodze o szerokości jednokierunkowej wcale nie było zabawne. Na szczęście po raz kolejny okazało się, że mój mąż jest wybornym kierowcą, który jak zwykle bez szwanku dowiózł nas na miejsce. Choć nie będę ukrywać, że chwilami było gorąco...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz