czwartek, 17 grudnia 2020

Kreta - Chania


 

W Chanii wylądowaliśmy. I lądowaliśmy w tym mieście jeszcze kilka razy. Choć zazwyczaj stronimy od miast, bo o wiele bliżej nam sercem do dzieł, jakie stworzyła natura, Chanii nie potrafiliśmy się oprzeć. Z reguły zgiełk nas męczy, tłum zniechęca, od migoczących świateł bolą oczy, a od hałasu głowa. Tym razem tworzyliśmy okazję, by przez Chanię przejechać, by się w niej jeszcze na chwilę zatrzymać...


Chania to drugie co wielkości miasto na Krecie. Miasto, którego początki sięgają czasów starożytnych. Miasto z burzliwą historią. Przeżywające okresy wielkiego rozkwitu oraz upadku. Centrum obfite w sklepy i targi, zatłoczone, zakorkowane, z kordonem aut i szeregiem zaparkowanych na poboczach skuterów jest zupełnie niepodobne do urokliwego portu, gdzie odwiedzający przestaje być turystą, a staje się świadkiem bogatej historii, jaka się tu rozegrała. Pierwotnie minojskie miasto przechodziło z rąk do rąk. Rządzili tu Egipcjanie, Rzymianie, Bizancjum, Wenecjanie i Turcy, aż wreszcie Grecy. Różnorodność historyczna znajduje odzwierciedlenie w architekturze. Style mieszają się, spod weneckich budowli wyrastają tureckie. Najlepiej ukazuje to zdjęcie z meczetem Janczarów na tle weneckiego portu. Właśnie weneckie wpływy są tu najbardziej wyraźne. Przechadzając się promenadą, odnosisz wrażenie, że przeniosłaś się na Plac św. Marka. Brakuje tylko gondolierów i mostu Rialto...


 

Chania ma niepowtarzalny urok bez względu na porę. Zawitaliśmy tam o poranku, kiedy knajpy były jeszcze zamknięte, sklepikarze ospali, a turyści nie zdążyli wylec z alkowy. Panował tam taki spokój, błoga cisza. Słychać było tylko szum fal rozbijający się o betonowe nabrzeże.

 

 

 

Odwiedziliśmy Chanię po południu, kiedy knajpy przeżywały oblężenie. Turyści gromadzili się w tawernach. Urokliwych knajpkach. W kolorowych kamieniczkach. Subtelnie urządzonych. Z naturalnych materiałów. Głównie drewnianych. Pomalowanych na kojące pastelowe kolory. Nie zjedliśmy w żadnej. Nie mogliśmy się zdecydować. 

 

 

(taaa... po prostu nie zdecydowaliśmy się przeznaczyć 20 euro/os na obiad i pichciłam zapiekane warzywa w wynajętym mieszkaniu) :)

Wreszcie odwiedziliśmy Chanię w nocy. Zapuściliśmy się w jej wąskie uliczki wypełnione straganami po brzegi. Zaglądaliśmy do sklepików i ludziom do talerzy, tak smakowicie wszystko wyglądało. Zatrzymywaliśmy się na urokliwych placach. Chłonęliśmy. Bo nocą, kiedy gaśnie słońce i zapalają się latarnie, poznajesz zupełnie nowe oblicze znanego ci miejsca. Dla mnie nocna Chania była niesamowicie romantyczna. Tak romantyczna, że nawet stopy stawiało się inaczej. Tak lekko i powabnie, choć nie w pięknej sukience, bo jak zwykle wracaliśmy z trasy, z plaży, z piaskiem we włosach i solą na skórze. 


 

 

 

Co robić w Chanii? 

Przewodnik odsyła do weneckiego portu z XIVw. (bardzo słusznie z resztą). Przechadzaliśmy się całą jego długością kilkukrotnie i za każdym razem nas zachwycał. Zaczynaliśmy od przystani po wschodniej stronie, mijaliśmy Wielki Arsenał, knajpki, aż docieraliśmy do jego serca, stając na wprost latarni morskiej, za którą chowało się zachodzące słońce. Za plecami mieliśmy majestatyczny Meczet Giali Tzamisi, dziś pełniący funkcję galerii sztuki i czynny dopiero od 18.00. Obok w rzędzie jedna za drugą ustawiły się dorożki. Woźnica zapraszał na przejażdżkę po Starówce. Bezskutecznie. 

 

 

 

Promenada kończy się Fortem Frikas z Muzeum Morskim. 

Dawno minęły czasy, kiedy to z przewodnikiem w ręce i jęzorem na wierzchu biegaliśmy od miejsca do miejsca, skreślając punkty na mapie. Dziś ani nas to kręci ani się nam chce. Dziś snujemy się, gdzie nas nogi poniosą. Kierujemy się intuicją znacznie częściej niż GPSem. Nie docieramy do zbyt wielu atrakcji z przewodnika, ale za to możemy poczuć mindfulness. Możemy być uważni na widoki, dźwięki, zapachy. Możemy odkryć własne ścieżki, stworzyć swoją wersję tego miejsca. Możemy przystanąć, skręcić, cofnąć się, obrócić. Nie jest to łatwe przy  4-latku i 6-latce, ale i ta solidna porcja szaleństwa wynikająca z podróżowania w takim wybuchowym kwartecie ma swój urok. 


 

Opowiedziałam ci moją wersję Chanii. Może masz swoją historię? Będzie mi miło, jeśli się podzielisz. Nie chcesz? Nie szkodzi. Może kiedyś... 

:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz