wtorek, 20 marca 2012

Londyn maj 2011




Londyn - kolejne marzenie, które doczekało się spełnienia szybciej, niż przypuszczałam. Od kiedy uczeń powiedział mi "Jak może pani uczyć angielskiego, jeśli nie była pani w Londynie", to miasto stało się numerem 1 na mojej liście. Dziś na pytania "A była pani w Londynie?" z dumą i ulgą zarazem odpowiadam - TAK :)

W Londynie spędziliśmy 4 dni. Wyprawę zaczęliśmy z Kolonii, skąd dojechaliśmy samochodem do Calais. Mieliśmy do przebycia 400 km, jednak podróż nieprzewidywanie wydłużyła się. Wszystko przez Brukselę, którą mijaliśmy z 1,5 h. Koszmar! Spóźniliśmy się przez to na prom, całe szczęście, że bez dodatkowych kosztów mogliśmy popłynąć następnym. Po długiej i bardzo stresującej przeprawie przez Niemcy, Holandię, Belgię i Francję nawigacja doprowadziła nas do samego portu. Całe szczęście, że tu nie mieliśmy przygód. Bilety kupiliśmy wcześniej - przez internet. Zaoszczędziliśmy w ten sposób czas i pieniądze. W samym porcie nie można się zgubić. Oznaczenia są bardzo czytelne, przydadzą się jednak podstawy języka angielskiego. Po zaparkowaniu na promie pasażerowie udają się na pokład, gdzie można coś zjeść, odpocząć. Z Calais do Dover płynie się ok 1,5h. Odległość to niewiele ponad 40 km.





Po zakończonym rejsie wyjeżdżamy na drogę, która kieruje nas prosto na autostradę i zanim się obejrzymy, jedziemy na lewym pasie, mijając po prawej samochody jadące w drugą stronę. Rozlega się głos nawigacji - zjedź w prawo trzecim zjazdem - dość nietypowy jak dla nas komunikat :) Mijamy ograniczenia, na których widnieje 50. Zwalniamy posłusznie ze względu na wysokie mandaty, czując się przy tym dość głupkowato, gdyż wszyscy nas wyprzedzają. Po kilku minutach orientujemy się, że ograniczenia wyrażane są w milach. Stąd te dziwne miny wyprzedzających nas kierowców...

Jazda autostradą to sielanka w porównaniu z jazdą po zatłoczonym Londynie. O ile kierujemy się za samochodem jadącym z przodu, jest dobrze, ale kiedy nasz przewodnik ucieka na pomarańczowym świetle, a my zostajemy posłusznie na czerwonym i stajemy się pierwsi, zaczyna się zabawa... Pamiętam zdenerwowany głos męża w kierunku nadjeżdżającego w naszą stronę auta "gdzie jedziesz baranie" i moją rozhisteryzowaną odpowiedź "ale to ty jedziesz prawym pasem!!!" Wtedy nie było nam do śmiechu, ale dziś są to nasze ulubione wspomnienia :)

Dojechaliśmy na 15. Udało się znaleźć parking niedaleko hotelu. Udało się w ogóle znaleźć hotel! A to też nie należało do rzeczy najłatwiejszych. Nocowaliśmy w Peckham Lodge - hotel czysty, przytulny, przyjemny. No i główne kryterium spełnione - tani. Oferta obejmowała śniadania (tosty z dżemem co prawda, ale my nie należymy do wybrednych, wręcz przeciwnie, mnie nawet całkiem smakowało). W razie potrzeby niedaleko jest lidl, można dokupić sobie co nieco na śniadanie. Do metra jakieś 10 min na piechotę. A, i można było tanio, a całkiem nieźle zjeść obiad w okolicy, a to się ceni. W ogóle, ze względu na to, że Londyn jest przeraźliwie drogi, wszystko, co można określić tanim, brzmi miło :)

Podczas zwiedzania przewodził nam:


Przewodnik okazał się mały, a zawierał sporo informacji. Przydała nam się mapa Londynu oraz mapa metra. Niestety rozleciał się całkowicie, ale zwiedzaliśmy bardzo intensywnie, chyba żaden przewodnik by tego nie przetrwał :)

Przed wyjazdem do Londynu dość solidnie się przygotowaliśmy. Z racji tego, że wejściówki do głównych atrakcji turystycznych są okropnie drogie, jak na nasze polskie warunki, większość z nich zakupiłam korzystnie przez internet. Polecam tę formę - unikamy kolejek i oszczędzamy pieniążki.
Można rozważyć zakup karty London Pass 
W zależności od tego, co chcemy zobaczyć i na ile przyjechaliśmy, może się ona okazać korzystnym rozwiązaniem.

Podróżując komunikacją miejską odczujemy to boleśnie po kieszeni, jednak innej opcji nie ma... Metro jest najwygodniejszym środkiem transportu, jednak drogim niestety. Cena biletu zależy od strefy. My podróżowaliśmy tylko w 1 strefie, kupowaliśmy bilety całodniowe. 
Można zaopatrzyć się w kartę Oyster - trzeba jednak przekalkulować koszty. Nam na 4 dni się nie opłacało.

Po krótkim rozeznaniu w terenie, półgodzinnym szukaniu parkingu, kwadransie straconym na zakwaterowanie i godzinie spędzonej na szukaniu najbliższego metra - lekko poddenerwowani, nieco zmęczeni, ale z wielkim zapałem wyruszyliśmy na podbój Londynu!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz