środa, 16 maja 2012

Karkonosze 2011 - Śnieżne Kotły

 

Na drugi dzień zaplanowaliśmy Śnieżne Kotły. Wyprawę zaczęliśmy w Szklarskiej Porębie. 

Zamierzaliśmy wjechać na Szrenicę, a w drodze powrotnej zejść z niej, jednak tak nam się spodobało, że wracając, również skorzystaliśmy z wyciągu. Poza tym kupując bilet w obie strony, dopłaca się jedynie 3 zł. Jak się okazało, to był bardzo dobry wybór, bo po wczorajszym szaleństwie ledwie byliśmy w stanie wstać z łóżka :).

Przejażdżka wywołała wiele emocji. Samo "zapakowanie się" w siedzonko było nie lada uciechą, a co dopiero sama podróż. Zaczęło się spokojnie, jednak odległość od ziemi stopniowo zwiększała się. Kilka razy obejrzałam się za siebie. Widoki, które miałam za plecami przekonały mnie, żeby wybrać tę samą opcję w drodze powrotnej.



Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na kamienistej Szrenicy. Szczyt kiedyś mierzył kilka metrów więcej, jednak rozpadł się, pozostawiając właśnie pokłady głazów.




 Po drodze minęliśmy ciekawą budowlę - Trzy Świnki.


Następnie szlak prowadził przez Twarożnik, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie, zachwycając się przy tym widokami. Pogoda w górach zmienia się gwałtowanie. Bezchmurne niebo zaczęło pokrywać się chmurami.


 Niektóre z nich towarzyszyły nam w wyprawie, idąc z nami łeb w łeb.


W końcu naszym oczom ukazały się majestatyczne Śnieżne Kotły. Urwiska przyprawiały o drżenie serca, szczególnie, gdy stało się na ich skraju tuż przy barierce. Wysokość Wielkiego Kotła sięga 100 m, a Małego 80 m. Brzmi imponująco, prawda? I tak też wygląda... 




Droga do Śnieżnych Kotłów zajęła nam nieco ponad godzinę. Nogi się rozgrzały, jednak nawet najmniejsze wzniesienie przypominało o istnieniu mięśni, o których posiadaniu nie miałam pojęcia :) Świadomość, że posiadamy powrotne bilety na wyciąg przynosiła ogromną ulgę...

Warto było zjechać ze Szrenicy dla widoków, jakimi nas ta podróż uraczyła. Co prawda chwilami przestawało być wesoło, bo odległość do ziemi wydawała się o wiele większa niż podczas wjazdu, jednak widoki były nieziemskie!


 Kiedy wracaliśmy, góry już całkowicie osnuły się chmurami.


Wizytę w Szklarskiej Porębie zakończyliśmy tym, co lubimy najbardziej - wodospadami.

Najpierw odwiedziliśmy wodospad Kamieńczyka. Zostawiliśmy samochód na parkingu, który kosztował nas 10 zł za 2 h. Po powrocie zauważyliśmy, że zaledwie kilkadziesiąt metrów bliżej jest darmowy parking na pętli autobusowej...  wrrr...

Z parkingu do wodospadu jest jakieś 2 km. Początkowo droga wiedzie po równinie, ostatni kawałek biegnie stromo w górę. Nie jest to trudna przeprawa, no chyba że ktoś poprzedniego dnia wszedł na Śnieżkę, a zaledwie kilka godzin temu podziwiał Śnieżne Kotły ;). Ale daliśmy radę! Jesteśmy zawzięci. Jeśli coś jest w grafiku, nie ma zmiłuj, trzeba to zaliczyć, choćby ze łzami w oczach :)


Widoki z góry zupełnie nie dorównują tym na dole, więc nie ma się co zastanawiać, trzeba koniecznie zejść do wąwozu. Turyści dostają kaski i metalowymi schodkami schodzą w dół.

Wodospad Kamieńczyka jest najwyższym wodospadem w Sudetach po stronie polskiej. Ma 27 metrów wysokości. Kanion natomiast ma 100 m długości, a w najwęższym miejscu ma zaledwie 3 m szerokości. Ściany sięgają 25 m wysokości.


I wodospad Szklarki na koniec:


Pomyliliśmy szlaki - zamiast krótkim poszliśmy długim, co trochę nas zniechęciło. Mieliśmy już tego dnia serdecznie dość pieszych wędrówek, a tu zamiast 5 minutowego marszu zafundowaliśmy sobie półgodzinny.

Wodospad Szklarki ma 13 m wysokości i jest w ciekawym kształcie litery V.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz