niedziela, 20 września 2015

Wzdłuż Adriatyku - dzień 7 - Mostar

 

Wizyta w Mostarze stała pod znakiem zapytania. Wracając z Czarnogóry w kierunku półwyspu Istria, właściwie mieliśmy go po drodze. Musieliśmy nieco zboczyć z trasy, ale przy odległości 800 km, jaką musieliśmy pokonać z klasztoru Ostrog do Puli, 100 km nadwyżki właściwie nie robi różnicy. Godzina nie była późna, obliczyliśmy, że w godzinach popołudniowych bylibyśmy na miejscu. Nie traciliśmy czasu na rozpatrywanie argumentów za i przeciw, a zrobiliśmy to, co lubimy najbardziej - wyruszyliśmy w drogę! :) 

I tu emocji musiała dodać nam nasza dowcipna nawigacja. Okazało się, że w jej pamięci nie znalazło się takie państwo jak Bośnia i Hercegowina. Nie mieliśmy też mapy papierowej. Tak więc oprócz siebie mieliśmy niewiele, a i wzajemne towarzystwo na nic się zdało, bo jako że K. miał ogarnąć temat technicznej strony wyjazdu i ewidentnie trzeba przyznać, że zawalił, ja jedynie fukałam i prychałam na niego z boku. W końcu poprosiliśmy o pomoc wujka Google, co ostatecznie kosztowało nas 250 zł, aby nie być na łączach cały czas, porobiliśmy notatki i tak ok. 16.00 dotarliśmy do celu. 

Zaparkowaliśmy samochód na "strzeżonym" parkingu. Jak tylko znaleźliśmy się w rejonie starego miasta, wyskoczył miejscowy na rowerze, zaczął wymachiwać rękami, krzyczeć "parking, parking", w końcu zapilotował nas na miejsce, skasował odpowiednią sumę i wytłumaczył drogę do Starówki. Szybko znalazł się też człowiek legitymujący się plakietką nie pamiętam czego, który polecił nam restaurację, i odprowadził do samego wejścia. Trzeba przyznać, że mieszkańcy Mostaru opanowali do perfekcji, jak zajmować się turystami.

Ostatecznie jednak ich działania wyszły nam na dobre, bo nie traciliśmy czasu na szukanie miejsca parkingowego ani lokalu gastronomicznego. A zjedliśmy naprawdę najbogatszy i najtańszy obiad podczas całego naszego wyjazdu. 


Był to talerz różnych rodzajów mięs przyrządzonych wyłącznie na grillu bez dodatku innych poza podstawowymi przypraw i ziół. Do tego trochę frytek i chleb pita. Najedliśmy się do syta, co więcej, porobiliśmy mięsne kanapki, którymi zajadaliśmy się jeszcze w trasie i z których składało się nasze śniadanie następnego dnia. Mostar zapamiętam więc, może nie przede wszystkim, ale z pewnością między innymi z pysznego i obfitego jedzenia :)

Po obiedzie wyruszyliśmy w miasto. Starówka była niedaleko i kiedy się znaleźliśmy na jednej z jej ruchliwych, zatłoczonych uliczek, mieliśmy wrażenie, jakby istniał tu zupełnie inny świat. Nad kamiennymi uliczkami wznoszą się kolorowe tureckie domy, a wszystko jest nieco przytłoczone przez ilość targów, sklepików, straganów. Kwitnie handel, wszędzie kolorowe tkaniny, pamiątki, ceramika, rękodzieło. Można zaopatrzyć kuchnię w nowe naczynia, garderobę w bajecznie zdobione chusty, torebki. Nie zabraknie wyrobów spożywczych jak domowy miód, wina, oliwy, przyprawy. Jest po prostu wszystko i to w cenach co najmniej o połowę niższych niż w Chorwacji czy Czarnogórze. 





Całość przedstawia się tak bajkowo, kolorowo, radośnie, że łatwo można przeoczyć prawdziwe oblicze Mostaru - to mniej szczęśliwe, noszące ciągle świeże ślady działań wojennych, które toczyły się przez 1,5 roku w na początku lat 90. Kiedy zejdziemy z głównej uliczki ale też przypatrzymy się murom na tłumnie odwiedzanych przez turystów traktach, które często są okryte dla niepoznaki maskującą siatką, zauważymy, że przebijają się za nią zburzone ściany. Część kramów w takich ruinach właśnie się znajduje. O przykrej przeszłości miasta świadczą też liczne ślady po kulach w ścianach budynków. W czasie walk w Mostarze zburzono i zniszczono wiele zabytków. Starówka w dużej części jest odbudowana, ale po tym, ile jest w ruinie do dziś, można wyobrazić sobie, jaki był ogrom zniszczeń.

W końcu nieco oszołomieni nadmiarem wrażeń wzrokowych, słuchowych (bo kręciło się już w głowie od kolorów i hałasu), dotarliśmy do głównej atrakcji miasta - Kamiennego Mostu.


Historia mostu sięga czasów średniowiecza. Kamienny most powstał w 1566 r.na miejscu swojego drewnianego poprzednika. Most idealnie wpisuje się w krajobraz - został zbudowany z białego marmuru jak i reszta otaczającej go zabudowy.


Po obu stronach wejścia na most strzegą dwie wieże. Kiedyś zamieszkiwali je mostari - strażnicy mostu i to od nich miasto wzięło swą nazwę.


Kamienny most wznosi się ponad 20 m nad lustrem soczyście lazurowej wody. Jego stożkowaty kształt przypomina półksiężyc. Na szczycie często przesiadują młodzieńcy w charakterystycznych czerwonych kąpielówkach. Są to członkowie Klubu skoczków, którzy ku uciesze turystów wykonują skoki do wody. Najpierw jednak zbierają wśród nich datki. Jeśli turyści poskąpią pieniążków, skoczek rezygnuje.


Konstrukcja mostu nie ułatwia spacerowania po nim. Schody są w formie poprzecznych krawężników, a posadzka aż błyszczy, tak jest wyślizgana przez miliony odwiedzających go turystów.Wybierając się do Mostaru, zadbajmy o odpowiednie obuwie, niemało jest bowiem wypadków z udziałem głównie elegantek w szpilkach :).



Przez Mostar przepływa rzeka Neretwa. Dzieli ona miasto pod względem geograficznym ale i religijnym. Prawy jej brzeg jest zdecydowanie muzułmański, co zauważyć można gołym okiem - po wschodniej stronie rzeki roi się od minaretów. Lewy brzeg rzeki jest bardziej katolicki.



Opuściliśmy Mostar w godzinach wieczornych. Nieco na chybił-trafił ruszyliśmy w kierunku Splitu, a następnie do Puli. Czekała nas trasa 650 km oraz nocleg w samochodzie. Takie spartańskie warunki. A co! Ahoj przygodo!


Mostar położony w dolinie Mostarsko polje z oddali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz