czwartek, 27 marca 2014

Teneryfa 2014 - Los Gigantes

Kurort Puerto de Santiago, choć niewielki i o niekoniecznie bujnym życiu nocnym, przyciąga rzesze turystów. Jego tajemnicą są potężne, wznoszące się na ponad 600 m klify Los Gigantes. Ich obecność dodaje miejscowości wiele uroku i sprawia, że takich widoków nie doświadczymy nigdzie indziej.


Klify w całej swej okazałości podziwiać można z punktu widokowego położonego przy drodze wjazdowej do miasta. Zatrzymują się tu autobusy pełne turystów, więc bywa tłoczno i gwarno. Niełatwo znaleźć ustronne miejsce, aby nasycić oczy widokiem, o zrobieniu w spokoju zdjęcia już nie wspomnę. Dobrze przyjechać tu rano lub wieczorem, kiedy ruch znacznie łagodnieje.


My mieliśmy to szczęście, że nasz hotel położony był w bardzo korzystnym ze względu na Giganty miejscu. Krótki spacer dzielił nas od promenady z widokiem wychodzącym bezpośrednio na klify. Szum fal rozbijających się o skaliste wybrzeże, ciepłe promienie słońca, a do tego niewielka ilość turystów zachęcały do spacerów, a w  przerwach raczyliśmy się świeżym sokiem z pomarańczy i zachodem nad La Gomerą.




Po kolejnym dniu zwiedzania i popołudniu spędzonym przy hotelowym basenie, stwierdziliśmy, że czas wyruszyć na prawdziwą wulkaniczną teneryfską plażę. Najbliższa znajdowała się kilka kroków od hotelu. Co prawda była pusta, zupełnie pozbawiona turystów, jednak wcale nie przemawiało to na jej korzyść... Rzuciliśmy okiem i zdecydowaliśmy się szukać dalej. I całe szczęście, bo dzięki temu odkryliśmy plażę tuż obok portu w miejscowości Los Gigantes - bezpośrednio sąsiadującą z klifami.



W otoczeniu Gigantów prezentowała się wspaniale, jednak przyzwyczajeni do bielutkich piaszczystych plaż Morza Bałtyckiego, czuliśmy się nieco nieswojo, mając na nią wejść. Z oddali podłoże prezentowało się jak smolista maź. Szczerze mówiąc niewiele brakowało, a cofnęłabym się do hotelu, aby zająć okupowany przeze mnie wcześniej leżak. Z bliska jednak okazało się, że poza kolorem piasek nie różni się niczym od naszego. Jest mięciutki, cieplutki, a do tego wspaniale srebrzy się w słońcu.

  

 

Tak samo klei się do mokrego ciała i równie szybko z niego spada. A dla dzieci jest ogromną frajdą, bo nie ma lepszej zabawy, jak wytarzać się bezkarnie w błocie, a następnie pozwolić falom zmyć tę maź. I tak na okrągło.


   

   

Plaża była dość kamienista, fale silne, a woda zimna, więc zrezygnowałam z kąpieli. Amatorów wodnych szaleństw jednak nie brakowało, choć ogólnie było całkiem spokojnie.


Otaczające plażę klify z jednej strony a port z drugiej sprawiły, że wiatr był ledwie odczuwalny, a słonko przyjemnie przygrzewało. Można więc było pozostać na słońcu do późnego popołudnia.


Plaża Gigantów tak nam się spodobała, że wracaliśmy na nią wielokrotnie, mimo że w międzyczasie odkryliśmy Playa de la Arena - również bardzo urokliwy zakątek, do którego jeszcze wrócę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz