wtorek, 10 marca 2020

Etna na piechotę! - jak wejść na Etnę



Etna to największy w Europie stożek wulkaniczny. Jej wysokość ciągle się zmienia, gdyż jest czynnym wulkanem, który co kilka lat przypomina o sobie w formie spektakularnych erupcji. Każdy wybuch przyczynia się do zmiany ukształtowania terenu: tworzą się nowe kratery, pojawiają się kolejne warstwy zastygniętej lawy. Większość źródeł podaje wysokość wulkanu 3340 m.n.p.m.

Ostatnio wulkan odegrał swoje spektakularne show w maju 2019 roku, wcześniej w marcu 2017 i właśnie wtedy u jego podnóża znaleźliśmy się MY! Chcecie posłuchać relacji? Postaram się, aby była równie emocjonująca co nasze ówczesne doświadczenia. A te były niezapomniane!!!


W Katanii wylądowaliśmy 30 marca. Byliśmy zdenerwowani. Plan zakładał nocleg w samochodzie. Jaki problem?

Nie mieliśmy samochodu!!!

Planowo mieliśmy być na lotniku o 23.30. Rezerwacja czekała na nas w RentalCars, jednak biuro otwarte było do 24.00. W razie poślizgu, jesteśmy w dupie. Strategia była opracowana. Ja - walizka (którą mieliśmy mieć przy sobie, ale przy odprawie okazało się, że jednak zabierają do luku bagażowego), mąż - samochód. Co z tego, że angielskiego uczył się z MTV. Stres zawsze go motywował :) Jak myślicie? Udało się? A jakże! Połczyńscy są przecież zawsze do przodu ;) Krzyś ustawił się przy okienku wypożyczalni o 23.55. Ja dołączyłam chwilę później.


Katania przywitała nas ciemnością, a i tak na ulicach panował ruch. Krzyś potrzebował kilku chwil, aby wdrożyć się do sycylijskich warunków drogowych. To nie pierwszy raz, jednak po dłuższym czasie zawsze trzeba chwili, aby rozluźnić się za kierownicą w kraju, gdzie wydaje ci się, że o takim wynalazku jak kodeks ruchu drogowego nikt nie słyszał. Tym razem przełamywał bariery, jeżdżąc w kółko po rondzie. Kilka okrążeń i byliśmy już na dobrej drodze. Jechaliśmy wprost na nią - największą w Europie, ciągle czynną, cały czas czujną i regularnie siejącą postrach.


Etna.

Na kilka dni, może tygodni przed naszym wyjazdem, zrobiło się o niej głośno. Zaczęła dymić, pluć popiołem. Pojawiły się wstrząsy. Nie dało się ukryć, że Etna budziła się z kilkuletniej drzemki. Pojawiły się obawy, czy nie zamkną ruchu powietrznego. Kilka lat wcześniej islandzki wulkan Eyjafjallajokull skutecznie krzyżował plany podróżnicze i zawodowe uniemożliwiając przeloty nad północną Europą. Dlaczego nie miało by tak być i teraz...


No nie mogło tak być, bo pierwszy raz od roku udało nam się wybrać w podróż we dwoje. I potrzebowaliśmy tego bardzo. Więc nie mogło się nic stać! A przynajmniej nic na przekór.
Przed wylotem okazało się, że Etna się uspokaja. Wycisza. Nie wpłynie więc na nasze plany. Ale i nie zaprezentuje swojego wyjątkowego show - pomyślałam ze smutkiem.


Wędrówkę na szczyt zaplanowaliśmy na kolejny dzień. Mieliśmy ruszyć z samego rana. Szkoda więc czasu na nocleg. Czasu i pieniędzy. Zostało nam raptem 5 h snu. Postanowiliśmy więc dojechać jak najbliższej szlaku i wygodnie umościć się  w naszym Citroenie C1 :) I wtem, w drodze, gdy już wjeżdżaliśmy na zbocza szanownej, stała się magia. Języki ognia rozerwały ciemność. Przypominało to trochę fajerwerki, trochę spektakl połykaczy ognia. Nie trwało długo, ale pozostawiło ogromną ekscytację i wielkie nadzieje na jutro.



Na szlak ruszyliśmy około 7.30. Wyruszaliśmy z wioski Nikolosi. Tu znajduje się parking, jest restauracja oraz stacja kolejki Funivia dell'Etna, którą można pokonać pierwszy etap wspinaczki. Kosztuje to 30 Euro w dwie strony. Nie skorzystaliśmy.

 

Rozpoczęliśmy wędrówkę na własnych nogach. Szliśmy po prostu przed siebie. W oddali kroczyło jeszcze dwóch piechurów. Wyznaczali nam niejako trasę, gdyż na szlaku brakowało oznaczeń. Potem zorientowaliśmy się, że idziemy raczej zjazdem narciarskim niż rzeczywistym pieszym szlakiem, ale tak było najkrócej. Najbardziej stromo, najmniej stabilnie, ale najkrócej. Pokonaliśmy pierwszy etap w około 1,5 godziny (jadąc kolejką zajęłoby to nam ze 20 min). Ale nie o prędkość tu chodzi, ale o satysfakcję, przeżycia, widoki i wspomnienia!



Im byliśmy wyżej, tym bardziej wiało. Słońce dopiero wstawało. Nie grzało. Nasz ubiór okazał się bardzo niedostosowany do warunków, na jakie się porwaliśmy. Wyglądaliśmy trochę jak panie w szpilkach na Giewoncie. Minęło nas dwóch porządnie odzianych trekkingowców. Patrzyli na nas z politowaniem. Co się dziwić. Ja w lekkiej kurtce, ale przynajmniej w porządnych trampkach. Krzyś w mokasynach!!! :D


Na górze jest restauracja oraz wypożyczalnia górskiej odzieży i obuwia, ale... no wiecie przecież, nasze podróże mają ekonomiczny charakter. Nie przewidzieliśmy dodatkowych kosztów. Jesteśmy zdania, że o ile warunki nie stanowią zagrożenia, należy się do nich dostosować. Brak wygody w podróży nie jest nam obcy. Na Etnie również nie zrobiło to na nas większego wrażenia. Jest co wspominać!


Dalsza część wędrówki nie wiodła już stromo w górę. Krajobraz się zmienił. Wokół mnożyły się kratery. Jest tu ich prawie 300! Pojawiła się gruba warstwa śniegu i lodu, breja. Zaczęły nas mijać terenowe busy. Wycieczka za wycieczką. Na szlaku nas, piechurów, w dalszym ciągu było niewielu. Turyści przyglądali się nam przez tylną szybą swoich busików, które wynajęli za dodatkowe 30 Euro od osoby. Kiwali głowami ze współczuciem, a my odpowiadaliśmy im uśmiechami pełnymi satysfakcji. Bo im więcej wysiłku musiałam włożyć w każdy krok, w każde podejście, tym większa rosła moja satysfakcja!



Ta część wędrówki trwała również około 1,5 h. Ostatnie podejście przy Torre del Filosofo pokonałam już ostatkiem sił, jednak tu spotkało nas jedno z największych podróżniczych zachwytów, które skutecznie naładowało baterie na drogę powrotną, którą również musieliśmy pokonać na piechotę.




W tym miejscu nasza wędrówka musiała się zakończyć. Normalnie stąd ruszają grupy z przewodnikiem na zwiedzanie krateru centralnego. Są tacy, który robią to na własną rękę i bardzo sobie to rozwiązanie chwalą. My pewnie znaleźlibyśmy się w tej drugiej grupie, gdyby na Etnie panowały standardowe warunki. Jednak Szanowna obudziła się z zimowego snu i po wczorajszej erupcji cały czas wykazywała aktywność. Z krateru ciągle wydobywała się lawa, która płynęła niespieszenie kilka metrów od naszych stóp. Zimny, przeszywający wiatr zmienił się w przyjemny, ciepły podmuch. Policzki zaczęły nas piec od rosnącej temperatury. Postawiwszy krok do przodu, poczułam ciepło pod stopami. Nad rzeką lawy, która wcale nie wyglądała tak jak na filmach, a wręcz przeciwnie, zupełnie odmiennie, unosiła się chmura gorącego powietrza. Spodziewałam się rozgrzanej do czerwoności rzeki lawy, tymczasem przed nami unosiła się i delikatnie falowała warstwa burych kamieni, pośród których raz po raz przebijały się rozżarzone skały. Trudno przelać na papier, komputer a nawet ująć słowami emocje tamtego dnia. A wiecie co jest najpiękniejsze? Że po trzech latach od tamtego zdarzenia (3 lata! OMG! Mam tyły, nie da się ukryć) ja nadal jaram się jak lampion w roraty. A raczej jak Etna na Sycylii :D







 
Znalazłam filmik, który nagraliśmy po dojściu na Torre del Filosofo (2 920 m.n.p.m.). Gdy zorientowaliśmy się, co się dzieje przed nami. I dlaczego tu tak ciepło. Ile emocji w głosie! Jaki dziecięcy zachwyt! Niedowierzanie, trochę niepokoju, wiele satysfakcji. Ach, na samo wspomnienie robi się ciepło na serduchu :)




Na koniec trochę informacji praktycznych.

Jak to zorganizować?

Nasza wersja: 

Lot do Katanii -> samochodem do Nikolosi - na piechotę na górę i  z powrotem

Inne opcje?

- do Nikolosi można dojechać z Katanii autobusem, wcale nie jest konieczne wypożyczenie auta (ale jest tylko jeden autobus na miejsce i jeden z powrotem)
- kolejka + bus terenowy - koszt ok 70 E
- zorganizowana wycieczka - koszt 100 - 200 Euro

O czym koniecznie trzeba pamiętać?
- pogoda - im wyżej tym zimniej, więc kurtka, czapka, komin, rękawiczki obowiązkowe (przynajmniej w marcu)
- niestabilne podłoże - buty trekkingowe na nogi
- wyprawa trwa co najmniej  5 - 6 h, więc prowiant, woda - obowiązkowo

Przewodnik? Mapa? Niekoniecznie. Dziś google zapewnia wszelkie potrzebne narzędzia. 

Ktoś zainteresowany?

Aha, i jeśli dotarłaś / dotarłeś do końca, daj o sobie znać. Nie wychodź niezauważona/y. 




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz