środa, 4 listopada 2020

Kreta - gdzie na plażę - Balos Beach / Balos Lagoon


Piaszczysta, rozciągająca się jak okiem sięgnąć laguna, z lazurową wodą, piaskiem miękkim i drobnym niczym cukier puder? Czy mała, wciśnięta w skały plażyczka, otoczona surowymi szczytami Gór Białych? Niezależnie którą wybierzesz, na Krecie znajdziesz takich wiele. Ukształtowanie terenu sprawia, że każda jest wyjątkowa. A jeśli jedna okaże się zbyt zatłoczona, znajdź w Google maps inną, mniejszą, mniej znaną. Na pewno trafisz na idealną...

Pokażę ci miejsca, które odwiedziliśmy, podróżując przez 7 dni po zachodniej części Krety. Daj znać, gdzie widzisz siebie...

Pierwszy przystanek - Balos Lagoon. Miejsce obowiązkowe. Takie, które znajdziesz w każdym katalogu, gdzie poprowadzą cię wszystkie znaki, dokąd zmierzają tłumy turystów. Jedziesz?


Balos Beach znajduje się na północno-zachodnim krańcu wyspy. Aby tam dojechać, trzeba pokonać około 8-kilometrowy szutrowy odcinek trasy prowadzący do parkingu. 8 kilometrów? To nie brzmi groźnie. Nawigacja jednak pokazuje 40 min. Pomyłka, mogłoby się wydawać. Jednak Google nigdy się nie myli...

Warunki są trudne, choć osobówką spokojnie się da. Trzeba jednak znacznie zredukować prędkość i poruszać się ślimaczym tempem. Grzecznie. Bez brawury. Tu każdy zna swoje miejsce w szeregu. Trudno się minąć, a co dopiero wyprzedzić. Trzymaj równe tempo, zjeżdżaj do krawędzi (no, może nie za bardzo). Saraj się nie utrudniać ruchu. Wszyscy chcą dotrzeć do tego wyjątkowego miejsca...

 

Niech cię nie zwiedzie budka biletowa - to, że tu pobierają opłatę nie znaczy, że jesteś już blisko. Zwróć uwagę na osunięte kamienie. Jeśli w ubezpieczalni nie wykupiłeś pełnego AC, pewnie teraz trochę pocą ci się ręce... ;) Odwracasz wzrok. Taki piękny dzień nie może być pechowy! Spoglądasz na prawo - urwisko. Skała, skała, skała, morze. Woda powinna zamortyzować lądowanie. Przeganiasz czarne scenariusze. Okoliczności przyrody są piękne, ale i przerażające...

Jest i parking. Odwiedziliśmy Kretę w ostatnim tygodniu września. Samochodów na parkingu było dużo, a ponadto sznurek aut ustawiał się wzdłuż wąskiej szutrowej drogi, blokując pas i zmuszając kierowców do ruchu wahadłowego. Trudno wyobrazić sobie, co tu się dzieje w sezonie (btw. kolejny argument dlaczego wybrać off-season).

Spakowaliśmy zabawki, kostiumy kąpielowe, ręczniki, przekąski i ruszyliśmy w kierunku Balos Lagoon kamienistą ścieżką. Złośliwą okrutnie, bo widział ktoś, żeby tak bezczelnie podstawiać kamienie pod małe nóżki? Na szczęście w plecaku zawsze spoczywają plasterki. Skoda że nie nakolanniki ;) 

 

Ścieżkę do plaży pewnie można przebyć w 20 min. Pewnie. Tak przypuszczam. Bo nam oczywiście zajęło o wiele dłużej. Nie zgadniesz dlaczego... Blokada na drodze. Poważnie! Lokalsi ustawili się, zwarli w grupę i nie przeskoczysz! Patrzyli ciekawsko. Bez sztucznej uprzejmości, ale i nie złowrogo. 

 

 

 

Staliśmy więc. Ku uciesze najmłodszego. Ten się w ogóle nie niecierpliwił. Przeciwnie! Stałby tak do wieczora, ale słońce grzało i pusty żołądek zaczął doskwierać, a tata z plecakiem wyrwał do przodu i tyle żeśmy go widzieli...


Plaża Balos największe wrażenie robi z góry. Idąc w jej kierunku, możemy podziwiać błyszczącą w słońcu mieliznę, niesamowity kolor wody na płyciźnie, granat rozpościerającego się w tle morza. Co z tego że dookoła mnóstwo ludzi, że plaża oblężona. Każdy chce zobaczyć to katalogowe miejsce. Nam ludzie nie przeszkadzali, ale też nie narzekamy na tłumy. Zdecydowanie nie chciałabym znaleźć się tam w  lipcu...

 

W Balos Lagoon spędziliśmy cały dzień. Zaliczyliśmy sto kąpieli, przechadzaliśmy się po różowym piasku, cieszyliśmy się słońcem grzejącym nasze policzki i wiatrem czeszącym nasze włosy. Szukaliśmy muszelek, snorkelowaliśmy, zjedliśmy całego arbuza i piliśmy wodę rozgrzaną słońcem niczym herbata z termosu. Zostaliśmy pogryzieni przez ryby (tak, czaiły się na nas gryzące ryby! atakowały turystów bez wyjątków, szczypiąc na oślep i pozostawiając czerwony ślad). Piski bawiących się w wodzie dzieci co chwilę przerywał krzyk ugryzionego :)


 

 

 

 

Idąc w dół, a potem ciesząc się tą sielską chwilą, zupełnie nie pomyśleliśmy o tym, że małe nóżki po całym dniu wodnych szaleństw będą musiały wdrapać się z powrotem... Jednak Lusia i Kajetan po raz kolejny stanęli na wysokości zadania i pokonali szlak sprawniej niż pierwotnie...

 

Rzuć okiem na Balos Beach jeszcze raz. Co sądzisz? Ładnie? Czy przereklamowane. A może byłaś? Byłeś? I jak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz