wtorek, 15 maja 2012

Karkonosze 2011 - Śnieżka


To nie był zaplanowany wyjazd. Pomysł zrodził się w mojej głowie niespodziewanie, a realizacja przebiegła bardzo spontanicznie. We wtorek pomyślałam, że fajnie byłoby wyskoczyć na kilka dni w góry, a w piątek byliśmy już w drodze. Dlaczego Karpacz? Byłam tam jako nastolatka na koloniach. Miło wspominam wyjazd, jednak krajobrazy nie wzbudziły wtedy we mnie większych emocji. Eh, nie wiedziałam wtedy co to piękno natury... Decydująca okazała się odległość - okazało się, że do Karpacza mamy niewiele ponad 500 km.

Na planowanie wyjazdu nie miałam zbyt wiele czasu. Nocleg znalazłam szybko - odpowiadała nam lokalizacja, cena, warunki też wydawały się dobre. Nie zawiedliśmy się - "Nasz Domek" okazał się świetnym wyborem. Duże pokoje, aneks kuchenny, łazienka, duże podwórko, parking na miejscu. Polecam!

Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy Śnieżkę. Szliśmy według mapki:


Wyruszyliśmy z punktu Karpacz czerwonym szlakiem, minęliśmy schroniska Nad Łomniczką oraz Dom Śląski, następnie weszliśmy na Śnieżkę. Wracaliśmy szlakiem niebieskim przez Samotnię i skończyliśmy na świątyni Wang w Karpaczu Górnym. Początkowo nasz plan zwierał kilka dodatkowych punktów, ale okazało się, że przeceniliśmy swoje możliwości. Dla amatorów taki odcinek zupełnie wystarczy.

Trasa początkowo wiedzie po równym terenie, dość szeroką drogą. Co chwila zza drzew wyłaniają się góry z ich szefową - Śnieżką, na czele.




Z czasem krajobraz zmienia się, a widoki stają się coraz bardziej imponująca.


Droga przekształca się w dość stromą, kamienistą ścieżkę, a z oddali dobiega szum strumyka, nad którym przyjemnie jest przez chwilę odpocząć, bo łydki powoli przypominają o swoim istnieniu.


Mijamy pomnik Ofiar Gór.


Szczyt wydaje się być już tak niedaleko, jednak czeka nas ostatnia prosta - najtrudniejszy, bo stromy i kamienisty etap.



Kiedy wchodzimy stromym podejściem, czujemy, że jesteśmy w górach. Raz, że rozciągają się widoki na piękne Karkonosze, dwa, strasznie wieje. O odmawiających posłuszeństwa nogach nie trzeba chyba już wspominać...


Ostatni etap trwa ok. pół godziny i jest naprawdę męczący. Przed tą wyprawą wydawało mi się, że mam naprawdę niezłą kondycję. Taaa, wydawało mi się :)



Jednak moment wejścia na szczyt rekompensuje wszelkie zmęczenie. Uwielbiam to! Tego typu satysfakcję czuje się tylko w górach!

Karkonosze - niby takie niepozorne, a robią ogromne wrażenie. Te góry mają swój urok. Może i nie są wysokie, może nie imponują wysokimi, skalistymi, strzelistymi szczytami, a i tak się w nich zakochałam...


Droga powrotna minęła bardzo przyjemnie - głównie za sprawą urokliwego miejsca - schronisko Samotnia położone w przepięknej dolinie, otoczonej przez góry, przytulone do górskiego jeziorka. W takim miejscy mogłabym spędzić cały dzień, siedząc i podziwiając...




I ostatnie spojrzenie na Królową Karkonoszy. Obrazek jak z początku wyprawy, ale emocje mu towarzyszące zupełnie inne: satysfakcja, duma, radość, a to wszystko oprószone zmęczeniem. No właśnie... Niepojęta rzecz. W górach zmęczenie dodaje energii. Im więcej wysiłku, tym większa ochota na dalsze wyprawy.


Do świątyni Wang dotarliśmy jeszcze przed jej zamknięciem, więc postanowiliśmy wejść do środka.


Kościół został zbudowany na przełomie XII/XIII w. w Norwegii w miejscowości Wang, a w 1842 r. trafił do Karpacza. Warto poczytać o jego historii, przed udaniem się.

2 komentarze:

  1. O kurczę ;). Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam na śnieżce. Muszę to jak najszybciej naprawić :P
    Zapraszam na: recenzentka-fawelotte.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Po czeskiej stronie też warto przejść szlaki, a zimą są to fantastyczne rejony dla narciarzy zjazdowych i biegowych.

    Oprócz tego warto poświęcić jeden dzień pobytu na wycieczkę do niemieckiego Drezna.

    OdpowiedzUsuń