piątek, 5 października 2012

USA z zachodu na wschód - San Francisco


Lot do San Francisco trwał 6 godzin. Po wylądowaniu cofnęliśmy czas o kolejne 3 godziny. Znów czas zadziałał na naszą korzyść - wsiedliśmy do samolotu o 17.00 i mimo godzinnego opóźnienia byliśmy na miejscu o 21.00. Gdybyśmy zamiast cofać, dodawali godziny, jet-lag z pewnością byłby bardzo uciążliwy...

W san Francisco czekał na nas wcześniej zarezerwowany pojazd. Wybraliśmy ekonomiczne autko - miało być niedrogie, niewielkie, oszczędne. Zaproponowano nam Nissana Versę, bądź podobny samochód tej klasy.


Na miejscu po wypełnieniu wymaganych formalności zeszliśmy do garażu. Pokazano nam kilka modeli i kazano wybrać wedle życzenia. Na początku myśleliśmy, że to żart. Spojrzałam niepewnie na Krzysia, na samochody, jeszcze raz na Krzysia i rzuciłam się na łowy. Przebierałam jak w New Yorkerze :) Nie potrzebowałam dużo czasu. W oko wpadł mi od razu Hyundai Elentra. To autko stało się naszym domem przez kolejne 3 tygodnie. Zdało egzamin na 6!


Kluczyki i dokumenty czekały na nas w schowku. Spakowaliśmy torby, zaprogramowaliśmy nawigację i popędziliśmy ulicami San Francisco do hotelu. Poszło gładko. Był już późny wieczór, na ulicach pustki. Szybko dojechaliśmy do celu, jednak samego hotelu znaleźć nie mogliśmy. Nic dziwnego. Nie był zbyt widocznie oznaczony:


Spaliśmy w Europa Hotel.
Standard nie powalał, ale nie można się spodziewać luksusów za 60$. Ważne, że było czysto. Wspólna łazienka była do zniesienia. No i ogromny plus za położenie - 20 min do Fisherman's Wharf.

Na podbój San Francisco wybraliśmy się z samego rana. Niebo zasnute było jeszcze chmurami, miasto rozpływało się w porannej mgle. Mogliśmy więc poczuć typową atmosferę tego miejsca.

Od razu skierowaliśmy się do Fisherman's Wharf - najpopularniejszej atrakcji turystycznej SF. Naszym celem był Pier 39 - to stąd rozpościera się wspaniały widok na zatokę, więzienie Alcatraz, Golden Gate.




Do przystani dotarliśmy dość wcześnie. Poranna mgła nie zdążyła opaść, niebo jeszcze się nie rozpogodziło. Zdążyliśmy nacieszyć się cichym, tajemniczym, magicznym obliczem miasta, zanim jeszcze przeżyło ono oblężenie turystów...

Pier 39 przyciąga turystów nie tylko ze względu na widoki, ale głównie dzięki lwom morskim, które obrały sobie to miejsce za siedlisko. Wylegują się na kładkach, wygrzewają w słońcu, zażywają co chwila kąpieli i wydają specyficzne dźwięki.





Fisherman's Wharf to również targ z owocami morza. My zrezygnowaliśmy z degustacji. Wszystko wyglądało ciekawie, ale czy smakowicie?






Idąc wzdłuż przystani, podążyliśmy w kierunku Golden Gate. Oblicze miasta zmieniało się co chwilę Minęliśmy bogatą dzielnicę Nob Hill, przypominającą architekturą lata 20. Ten rejon zamieszkiwali kiedyś poszukiwacze złota, którym los przyniósł szczęście.



Nie odmówiliśmy sobie przejażdżki tradycyjnym Cable Car. Te pojazdy toczą się po wzgórzach San Francisco od końca XIXw.


Podczas wędrówki po San Francisco nie można się nudzić. Pagórkowaty krajobraz dostarcza wielu pięknych widoków. Niska zabudowa sprawia, że miasto nie przypomina wielkiej zatłoczonej aglomeracji. Jest raczej spokojnie, swojsko, beztrosko. Nic dziwnego, że to właśnie tu w 1967r. wybuchło "Summer of Love". Tajemniczy i magiczny klimat zdecydowanie sprzyja uczuciom miłości, wolności, beztroski.


 

    

 

Spacer do Golden Gate zajął nam ze 2 godziny, ale słynny most cały czas nam towarzyszył i motywował do wędrówki. A im bliżej niego byliśmy, tym piękniejsza robiła się pogoda.

 

Most Golden Gate to jeden z największych i najbardziej urokliwych mostów na świecie. Jego długość to 2,7 km, znajduje się on 67 m nad poziomem wody, a filary maja 227 m wysokości. Za przejazd samochodem przez most pobierana jest opłata w wysokości 5$. Piesi natomiast spacerują za darmo.

Golden Gate jest też ulubiony miejscem samobójców. Od ukończenia mostu w 1937 r. życie odebrało sobie, skacząc z niego, ponad 1200 osób.



Most jest wspaniałym punktem obserwacyjnym z widokiem na miasto i Alcatraz.


Po urokliwym acz długim spacerze postanowiliśmy wrócić do miasta autobusem. Tuż przy moście znajduje się informacja turystyczna wraz z przystankiem autobusowym.

Wysiedliśmy niedaleko China town, gdzie mieliśmy zamiar zjeść obiad.


Jednak po spacerze po dzielnicy i krótkim przystanku przy jednej z witryn sklepowych straciliśmy apetyt... decydując się ostatecznie na burito w meksykańskim fast foodzie... ;)


Na koniec jeden z wielu amerykańskich absurdów (a myślałam, że takie rzeczy są tylko w Polsce :) a tu proszę! Takich smaczków nawet u nas się nie znajdzie...)


Nie można wybrać się do San Francisco bez towarzystwa Scotta Mckenzie. Tylko jego słynną piosenką można zakończyć tę opowieść...

Scott Mckenzie - If You're Going to San Francisco"

2 komentarze:

  1. San Francisco to jedno z tych miast, które muszę kiedyś odwiedzić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Generalnie opisane wszystko, czyta się super i nie ma się do czego przyczepić przyczepić, bo nawet uwzględniliście koszty za nocleg. Zdjęcia naprawdę ciekawe, lwy morskie to trochę taka atrakcja jak foki w Polsce. W tym hrabstwie atrakcji jest cały ogrom, na naszym portalu opisaliśmy je i polecamy szczególnie rejs po cieśninie Golden Gate.

    OdpowiedzUsuń