wtorek, 23 października 2012

USA z zachodu na wschód - Yosemite National Park


Z czym kojarzyły mi się Stany przed wyjazdem? Wodospad Niagara, Statua Wolności, World Trade Center. Pojęcie miałam raczej niewielkie i bardzo zniekształcone przez telewizję, kino, literaturę. Szczególnie chciałam zobaczyć New York, poczuć klimat miasta, które jest nazywane stolicą świata. O zachodnim wybrzeżu wiedziałam niewiele. Nie sądziłam, że kryje ono tyle bogactwa, tak wiele walorów. Moje wyobrażenia zweryfikowały się już trzeciego dnia naszej podróży - w Parku Narodowym Yosemite.

Yosemite National Park położony jest w Sierra Nevada w stanie Kalifornia. Z czego słynie? Znajdują się tu trzy z dziesięciu najwyższych wodospadów oraz największa na świecie skała z granitu. A poza tym park gwarantuje niepowtarzalne widoki. Takie, za sprawą których niesamowite uniesienia przeżywa i serce i dusza...

Kilka informacji praktycznych:
Wejście do parku jest płatne. Za indywidualne wejście piesze płaci się 10$, wjazd samochodem to 20$ niezależnie od liczby osób. Najbardziej jednak opłaca się karta American Pass - kosztuje 80$ i upoważnia nas do wstępu do wszystkich parków narodowych w USA przez rok.
Przy wejściu dostajemy mapkę i gazetkę z informacjami bezpieczeństwa, katalogiem fauny i flory i, co jest bardzo pomocne, spisem szlaków wraz z ich charakterystyką, długością i poziomem trudności.
Dobrze jest zaplanować wszystko wcześniej z pomocą oficjalnej strony internetowej, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaplanować wszystko na miejscu przy użyciu otrzymanej mapki i gazetki.
Serwis parków narodowych w Stanach działa naprawdę sprawnie. Będąc w posiadaniu materiałów, w jakie turysta jest zaopatrywany przy wejściu, planowanie wyprawy to bułka z masłem!

Najbardziej popularnym i ukochanym przez turystów obszarem parku jest Yosemite Valley. To tu znajdują się wodospady Upper i Lower Falls, Bridalveil Falls oraz słynny z katalogów Glacier Point, a także marzenie każdego alpinisty - El Capitan.

Nasza przygoda z Parkiem Yosemite zostanie mi w pamięci na długo. Był to pierwszy park na naszej trasie, więc nic dziwnego, że byliśmy zupełnie nieprzygotowani i nieświadomi. Porwaliśmy się na 11,5 kilometrową trasę do Upper Falls. Nie spodziewaliśmy się upałów. Wędrówkę zaczęliśmy wcześnie, a ranek był rześki. Ubrani więc w jeansy, zaopatrzeni w marne 2 butelki wody, w bluzach i bez nakrycia głowy wyruszyliśmy w drogę.

Zaczęło się bardzo spokojnie.Widoki zapowiadały się obiecująco.


 Już na samym początku poznaliśmy głównych mieszkańców parku.


Bardzo byliśmy zaciekawieni dalszą fauną, jednak nie ze wszystkimi mieszkańcami Yosemite chcieliśmy się spotkać... Tabliczka z ostrzeżeniem przed kuguarami nieco ostudziła nasz zapał... Najciekawszy był fragment: "Jeśli kuguar zaatakuje, odpowiedz atakiem". Taaaa...


Wchodziliśmy na szlak pełni entuzjazmu, a dystansem 6,4 mil nie pprzejęliśmy się wcale. Na razie...


Widoki z każdym krokiem były piękniejsze.




Niestety rosła też temperatura, słońce prażyło z coraz większą siłą, a szlak stawał się coraz bardziej stromy. Zaczęło brakować wody i sił. Pojawiły się chwile załamania, ale będąc za połową, nie mogliśmy sobie pozwolić na to, aby zawrócić. Nie my! W końcu przybyliśmy tu zdobyć Amerykę! :)


Przemierzyliśmy kawał drogi, nie zwracając już później uwagi na ciekawskie i dziwaczne spojrzenia wędrujących. W jeansach i z bluzami musieliśmy wyglądać co najmniej śmiesznie. Było upalnie.
Kiedy dotarliśmy do celu, z niedowierzaniem szukaliśmy wodospadów. Nie mogliśmy uwierzyć - wodospadem okazał się ledwie widoczny strumień spadający co prawda z wysoka, ale będący raczej mgiełką, rosą... Nie przewidzieliśmy, że jest środek lata, pora sucha, upalna. Pojawił się niewielki zawód na początku, jednak widoki szybko wynagrodziły brak wody w wodospadzie.



 Widok na Half Dome (2965 m n.p.m.)


Szacunek dla tego chłopca - mógł mieć 12-14 lat...

 

Mimo naszych złudnych nadziei nie było krótszej drogi powrotnej, więc przemierzyliśmy kolejne 11,5 km, po czym, wypijając najpierw z 5 litrów Sprite, położyliśmy się na kocyku na parkingu samochodowym i próbowaliśmy zregenerować siły.
Świadomość piękna jakie oferuje Yosemite nie pozwoliła nam leniuchować zbyt długo. W planie było jeszcze kilka punktów, tym razem na szczęście osiągalnych samochodem.

Bridal Veil Falls okazały sie bardziej łaskawe. Ufff, odetchnęliśmy z ulgą - jest woda! :)


Glacier Point zostawiliśmy sobie na deser. Piękne miejsce. Pionowa skała po lewej to właśnie El Capitan (2307 m n.p.m.)



Wyjeżdżając z parku przystanęliśmy nad pięknym krystalicznym jeziorkiem. Woda przezroczysta i rześka. Brodząc w niej i ciesząc oczy wspaniałymi widokami, szybko naładowaliśmy akumulatory...


Za sprawą Yosemite National Park pokochałam zachodnie wybrzeże USA. To był dopiero początek, a ja już wiedziałam, że to jest miejsce,  które chciałabym kiedyś odwiedzić ponownie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz