wtorek, 2 maja 2017

Lanzarote, czyli jak spędzić z rodziną wspaniałe wakacje i nie popaść w finansową ruinę ;)

 W marcu ubiegłego roku nasza rodzina wzbogaciła się o kolejnego, czwartego członka. Nie bez powodu użyłam słowa 'wzbogaciła się', bo przybyło nam miłości, radości, wrażeń. Dzieci to niewątpliwie największe bogactwo. Niezaprzeczalnie. Jednocześnie jednak trzeba przyznać, że oszczędności zaczęły topnieć z podwójną szybkością. I o ile wewnętrznie możemy mówić o wielkim wzbogaceniu się, to stan naszego konta jednak obrał i niezmiennie utrzymuje tendencję spadkową.

"Boże, czy my już nigdy nie pojedziemy na urlop?" - rozbrzmiewały smętne myśli w mojej głowie. Kajtek podrósł i zaczęliśmy nieśmiało przeglądać oferty wakacyjne. Miny niestety zrzedły, kiedy zobaczyliśmy koszty tygodniowego wyjazdu dla 4-osobowej rodziny. Były zatrważające, mimo że przecież za Kajetana płacimy raptem 200 zł, a za Lusię połowę lub 70% kwoty (zależy od hotelu). I kiedy już pogodziliśmy się z myślą, że stać nas jedynie na wakacje w Ustce ( i to dzięki temu, że pewna dobra dusza udostępnia nam swoje mieszkanie za butelkę wina), usłyszeliśmy o portalu airbnb. Jak to się stało, że tak późno natrafiliśmy na tę wyszukiwarkę?!

Porzuciliśmy więc oferty biur podróży, a zaczęliśmy organizować wyjazd na własną rękę. Połączyliśmy urlop z odwiedzinami rodziny w Niemczech i zakupiliśmy bilety lotnicze Ryanair z Dusseldorf-Weeze - małego lotniska tuż przy granicy Niemiec z Holandią.
Bilety lotnicze dla naszej czwórki + jeden bagaż rejestrowany wyniosły nas ok. 1300 zł.
Kolejna sprawa - nocleg. I tu z pomocą przybył portal airbnb, na którym znaleźliśmy mega ofertę, w którą sami nie mogliśmy uwierzyć. Zaryzykowaliśmy jednak, choć ja do samego końca nie dowierzałam, że za 1600 zł spędzimy tydzień w tym oto hotelu:

 http://www.sandsbeach.eu/

Okazało się, że hotel dysponuje apartamentami prywatnymi, których właściciele wynajmują je na własną rękę. Goście 'prywatni' mają dostęp do wszelkich atrakcji hotelu, takich jak baseny, siłownia, laguna, mini club. Można korzystać z restauracji i barów (tu oczywiście odpłatnie) lub gotować na własną rękę, gdyż apartamenty dysponują aneksem kuchennym oraz wszelkim potrzebnym wyposażeniem.


Nasz apartament był jednopoziomowy, składał się z sypialni, kuchni, salonu, łazienki oraz tarasu. Na przeciwko, ku uciesze naszych dzieci, mieliśmy plac zabaw oraz basen, a z tarasu widok na ocean.

 


 

  

 

Do laguny trzeba było jedynie zejść po schodach, do plaży dzielił nas kawałek. Wszystko w zasięgu ręki. Bajka. No nie można tego ująć inaczej.

 

Gdyby nie fakt, że po naszym przyjeździe okazało się, że nikt na nas nie czeka, firma sprzątająca nie wypełniła obowiązków, a recepcja nie została poinformowana o naszym przyjeździe i nie posiadano dla nas klucza, byłoby jak we śnie... na szczęście problem szybko został rozwiązany. Nerwy minęły - z resztą w takim otoczeniu i dzięki wspaniałej pogodzie trudno chować w sercu urazę :) Po szybkiej wymianie zdań wysłano nas na plażę i przygotowano apartament. Poza tym jednym szczegółem nic i nikt nie zakłócił naszego szczęścia przez kolejnych 6 pełnych dni.

 


Pogoda dopisała, hotel dostarczał wielu atrakcji, plaża zachęcała, aby hasać na niej godzinami, jednak my nie usiedzimy długo w jednym miejscu. Aby być niezależnymi, tuż po przylocie na wsypę odebraliśmy wcześniej zarezerwowane auto z wypożyczalni, które towarzyszyło nam przez cały pobyt na Lanzarote. Koszty takiego wynajmu nie są wysokie, a możliwości stają się nieograniczone.

Pewnego popołudnia wybraliśmy się do stolicy na spacer po wybrzeżu. C prawda, oprócz pysznych lodów i ciekawej twierdzy Castillo de San Gabriel, nie znaleźliśmy tam nic ciekawego, ale wiadomo, że stolica to punkt obowiązkowy!



W Arrecife znajduje sie jeden jedyny wieżowiec na wyspie - Gran Hotel.




W okolicach laguny Charco de san Gines znajduje się najstarsza część miasta, która zachowała tradycyjny charakter.



Lanzarote zachwyciło nas swoim wulkanicznym obliczem. Tydzień to oczywiście za krótko, tym bardziej, gdy wraca się do listopadowej jesiennej pluchy, jaką mieliśmy wtedy w Polsce. Jednak nie chciałabym zostać tam na stałe. Brakowałoby mi zapachu skoszonego siana, igliwia sosnowego lasu, czy mchu po ciepłym letnim deszczu. Chętnie wróciłabym na Lanzarote na trekking wśród pól zastygłej lawy, ale nie jest to miejsce, którego szukam na jesień życia. Na szczęście mam jeszcze dużo czasu, aby szukać dalej! A koszty jakie ponieśliśmy okazały się na tyle znośne, że możemy sobie na to pozwolić! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz