czwartek, 29 października 2020

Kreta - idziemy w góry! - wązwóz Imbros

 

Kreta jest wyspą górzystą. I to nie na żarty. Góry stanowią tu 95 % powierzchni, a najwyższe szczyty osiągają 2500 m n.p.m. W praktyce oznacza to, że gdziekolwiek chcemy się przemieścić, musimy przejechać przez góry (no chyba że trzymamy się ściśle wybrzeża). 

 

Podczas naszego tygodniowego pobytu na wyspie kilka razy przejeżdżaliśmy przez masyw Lefka Ori. Za każdym razem pokonywaliśmy niekończące się serpentyny i spore różnice wysokości. Mimo niskiej prędkości i dłuższego czasu przejazdu ma to swoje dobre strony! Widoki są powalające, adrenalina wywołana kilkusetmetrową przepaścią nie pozwala się nudzić, a liczne zakrętasy skutecznie zniechęcają do tego, by sięgać po kaloryczne przekąski ;).


 

Pośród tylu gór muszą być i wąwozy. Do tego piaskowiec, z którego uformowane są masywy górskie Krety, łatwo ulega erozji, dzięki czemu skały przybierają różne formy. Nie brakuje też jaskiń i wbudowanych w nie kapliczek czy kościołów. Można się natknąć na nie przypadkiem, można celowo wybrać się do którejś na wycieczkę.

 

 

 

 

[Jaskinia Agia Sofia położona w Górach Białych na trasie z Kissamos do laguny Elafonisi]

Najsłynniejszym wąwozem na wyspie jest licząca 18 km Samaria. Jest to szlak długi i dość wymagający, do tego podobno oblegany i zatłoczony. Żadna informacja z powyższych nie wzbudziła naszego zaufania. Mamy dwoje małych dzieci, musimy liczyć siły na zamiary.

 

 

Zdecydowaliśmy się na wyprawę wąwozem Imbros - podobno nie mniej spektakularny, ale krótszy i łatwiejszy do przejścia. Coś dla nas!

  

Prawdę mówiąc, plan nie zakładał, że przejdziemy całą trasę. Ba, jaki plan? My w ogóle nie mieliśmy planu. Jedyne, czego mieliśmy pod dostatkiem, to picie i przekąski - tego nie może zabraknąć w podróży z dziećmi. Reszta to spontan. Zero oczekiwań, zero założeń. Takie podejście ukształtowało mi się w trakcie kilku lat podróżowania z Łucją i Kajetanem.  

Idąc wąwozem Imbros, zakładaliśmy, że gdy zrobi się ciężko, zawrócimy. Dawaliśmy sobie jakąś godzinkę. Jednak  godzina minęła szybko, a najbardziej spektakularne widoki wciąż były przed nami. Dzieci domagały się częstych przystanków. Po 1,5 godziny podjęłam decyzję - wracamy. A kiedy sprawdziłam nasze położenie na mapie, okazało się, że jesteśmy mniej-więcej w połowie drogi... więc czy jest sens, wracać? Szybka konsultacja, mobilizacja i tak oto przemierzyliśmy cały wąwóz w cztery osoby, osiem stóp - dwie pary dużych i dwie małych, które kroczyły dziarsko. I mimo kilku kryzysów, odrobiny marudzenia, paru buntów, czy można powiedzieć, że ktoś tu się jakoś nieludzko męczył? Albo wyjątkowo cierpiał? Ani trochę! :)


 

 

Trasa wąwozem Imbros liczy 8 km, a różnica wysokości to 600 m. Większość odwiedzających wyrusza z miejscowości Imbros i pokonuje drogę w dół do wioski Komitades. My zrobiliśmy odwrotnie. Dzięki temu mogliśmy zacząć wędrówkę wcześniej i dawkowaliśmy emocje stopniowo, zaczynając od nieco nudnego przejścia usypaną z kamieni ścieżką (gdy jeszcze nikt nie marudził) i stopniowo przechodząc do wnętrza wąwozu, gdzie przejście zaczęło się zwężać, a skalne ściany strzelały na wysokość 200 m. Co więcej, słońce paliło już od godzin porannych,. Będąc o 10.00 na otwartej przestrzeni i pokonując 30 - minutowy odcinek wstępny było nam ciepło, ale nie upalnie. W drodze powrotnej mogłoby być trudniej...

 

 

Wróćmy do startu. Zostawiliśmy samochód na parkingu przy tawernie u wejścia do wąwozu. Po kilku minutach wędrówki stanęliśmy przy budce biletowej i zapłaciliśmy wejściówkę 3 Euro za osobę dorosłą. Początkowy odcinek trasy wiedzie po usypanej z kamieni ścieżce. Krajobraz jest łagodny. Roślinności niewiele. Tu wędrówka przebiega w pełnym słońcu. 

 

 

Po 30 minutach krajobraz zaczyna się zmieniać. Robi się ciekawiej. Skały rosną, wysoko nad głowami z pionowych ścian wyrastają drzewa (swoją drogą, jak to się dzieje, że ja nie mogę wyhodować porządnej marchewki w ogródku, a tam ze skalnych ścian wyrastają sosny!!! It's not fair!) 

 


 Przejście się zwęża, słońce kryje się za wysokimi na 200 m skałami. W pewnym momencie zewsząd otacza nas skała, a szerokość szlaku mierzymy rozpiętością ramion. Mijamy skalne łuki, eksplorujemy naturalne wnęki i szczeliny, zauważamy nieliczną roślinność, a nawet napotykamy modliszkę!

 

 

 

 


 

Przejście przez wąwóz szacuje się na 3 godziny. My szliśmy dłużej. Nie ma się co dziwić. Nóżki czterolatka i sześciolatki są krótsze, idą wolniej, robią więcej kroków, szybciej się męczą. Rączki częściej wyciągają się w kierunku wody. A wielkie oczy błagalnym spojrzeniem co chwilę domagają się smakołyków. Gdyby nie nasze sprawdzone sposoby: historie z dzieciństwa, na prędce wymyślane legendy i przyrodnicze zagadki - więcej byłoby tych postojów niż marszu. 

 

 

Będąc u końca wąwozu, mieliśmy dwie opcje: taksówka, która za 25 euro odbierze nas z położonej kilka stopni w górę tawerny lub autobus za 5 euro z wioski Imbros, do której trzeba przejść jeszcze 1 km. Skoro przeszliśmy 8, przejdziemy i dziewiąty, stwierdziliśmy i po ok. 20 minutach dotarliśmy do opustoszałej wioski, gdzie koniec sezonu jak i Covid-19 zapewniły nam wszystkie tawerny i kawiarnie na wyłączność... Właściciele lokali rzucili się na nas, zapraszając do swoich miejsc. Mieliśmy godzinę do odjazdu autobusu i zatrzymaliśmy się u pani, która była nam bardzo pomocna, ale miała chyba najbardziej odgrzewane marketowe jedzenie na całej wyspie. Gorzej wybrać nie mogliśmy. Pomogła nieco domowa raki, której nam owa pani nie szczędziła, a my nie odmawialiśmy :).

 

 

 

 

Podróż autobusowa trwała około pół godziny. Dzieci były zachwycone (zabawne, w swoim życiu odbyły zdecydowanie więcej podróży samolotowych niż autobusowych!). My nie mniej. Autobus okazał się klimatyzowanym, eleganckim autokarem, a z jego pokładu widok na niezabezpieczone zbocza remontowanej drogi przyprawiał o gęsią skórkę. Niestety trasa nie przebiegała przez wioskę Komitades. Trzeba było się przesiąść, a my doszliśmy do wniosku, że skoro przeszliśmy 9 km to i poradzimy sobie z dziesiątym! Około 17.00 dotarliśmy wreszcie do naszej wynajętej limuzyny, a godzinę później jedliśmy najpyszniejszą obiadokolację w naszej tawernie - Orthi Ammos w Frangokastello.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz