środa, 2 września 2015

Wzdłuż Adriatyku - dzień 1 - Bled i Bohinj


 

Bled. Miasteczko w słoweńskich Alpach. I jezioro o tej samej nazwie ukryte pośród wysokich gór. Piękne miejsce. Nawet w deszczu. A może licha pogoda była jednak plusem? Turystów jak na lekarstwo.
Ale zacznijmy od początku...

 

Miejscowość Bled liczy niewiele ponad 5 tyś. mieszkańców, a prawie drugie tyle przyjmuje w sezonie turystów. Samo miasteczko nie proponuje nie wiadomo jakiej ilości atrakcji. Skupiają się one raczej w jednym miejscu. Jest zamek - najstarszy w Słowenii, z XI w. Stoi na wysokiej, wznoszącej się 130 m n.p.m. skale. Znajdzie się jakiś kościół. Trochę deptaka wzdłuż jeziora. Parę restauracji, kawiarni i knajpek.

 

I jezioro. A po środku niego urokliwa mała zielona wysepka porośnięta drzewami z małym ukrytym pośród nich kościółkiem. I to właśnie ta maleńka wysepka przywodzi do Bledu rzesze turystów.

 

Na wysepkę można popłynąć "tramwajem". Łodzie - Pletny zabierają po 12 pasażerów, a koszt to 12E za osobę.

 

Istnieje też darmowy sposób dotarcia na wyspę - można wpław :) Dzięki gejzerom wód termalnych w dnie jeziora ma ono najdłuższy sezon kąpielowy wśród alpejskich jezior... My jednak skorzystaliśmy z trzeciej opcji - wynajęliśmy łódź na własną rękę. Zapłaciliśmy za godzinę 10E, a frajdy było co niemiara. A do tego mój mąż po raz kolejny stał się moim bohaterem! :)

 



Kiedy dotarliśmy na wyspę (a trwało to około 20 min), odpoczęliśmy chwilę, co w szczególności należało się mojemu dzielnemu wioślarzowi i wyruszyliśmy na spacer dookoła. Nie wchodziliśmy do kościółka, obejrzeliśmy go z zewnątrz i jedynie z wejścia zajrzeliśmy do środka.

 

Legenda, poparta z resztą znaleziskami, mówi, że zanim na wyspie powstał kościół, stała tam pogańska świątynia bogini Zivy, zniszczona w czasie walk z chrześcijanami. Pierwotny kościół zbudowany w stylu romańskim i przebudowany w gotyckim został zniszczony podczas trzęsienia ziemi w XVI w. Obecny barokowy kościół stanął na wyspie wiele lat później. Ciekawostką dla turystów jest XVI - wieczny dzwon życzeń, w który można uderzać. Stąd słychać częste bicie dzwonu, które po okolicy roznosi spokojna tafla jeziora Bled.

 

Będąc w Bled koniecznie trzeba skosztować kremówki, którą w lokalnym menu znajdzie się pod hasłem 'kremne rezine'. Bledzka kremówka jest w zasadzie podobna do tych wadowickich, paieskich, nie mniej jednak tradycji musi stać się za dość i degustację należy zaliczyć. Francuskie ciasto przełożone gęstym waniliowym kremem jest straszliwie słodkie, więc radzę zamówić jedną porcję dla dwojga. Gwarantuję, że dwie osoby spokojnie się nasycą.


Wieczorem, po długim spacerze po miasteczku Bled i wokół jeziora, skoncentrowaliśmy resztki sił i udaliśmy się na przejażdżkę do pobliskiego jeziora Bohinj. Zupełnie innego niż Bled, bo o ile w Bled znaleźliśmy odrobinę turystycznego zgiełku i harmidru, nad Bohinj panowała totalna pustka i cisza.


 

       

 
 kościół św. Jana Chrzciciela

Jezioro Bohinj jest największe i najgłębsze w Słowenii. Trasa wokół jeziora liczy 10 km, na co już nie było nas stać mimo najszczerszych chęci. Pospacerowaliśmy trochę wzdłuż brzegu, przycupnęliśmy na kilka minut na mostku, oddychając rześkim górskim powietrzem i wszechobecną ciszą. Uwieczniliśmy kilka widoków na zdjęciach i udaliśmy się w drogę powrotną, żeby odpocząć po wyczerpującej podróży i wspaniałym intensywnym dniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz