piątek, 28 lutego 2014

Włochy 2013 - San Marino

Od Alberobello do San Marino dzieliło nas 600 km. Planowo mieliśmy dotrzeć do hotelu i spędzić spokojny wieczór przy piwku w jednej z nadmorskich knajpek w Rimini. Droga jednak mijała szybko i okazało się, że dotrzemy na miejsce w godzinach popołudniowych . Pogoda psuła się już od 300 km, więc wiedzieliśmy, że na zachód słońca nad Morzem Adriatyckim nie mamy co liczyć. Co więc począć? Jak to co? Zwiedzać!!!
Nastąpiła szybka zmiana planów, nawigacja została przeprogramowana, Czesio (bo jego głos przemawia do nas z navi) szybko wyliczył nową trasę. Około 16. staliśmy już u podnóża góry Titano.

Na Stare Miasto San Marino można dotrzeć na dwa sposoby - brukowana drogą, która prowadzi do samych bram wejściowych (płatny parking) lub kolejką linową (bilet kosztuje ok. 5E w obie strony). Polecam drugą opcję - kolejka przemieszcza się bardzo szybko, a wjazd jest stromy. Dostarcza to wielu emocji, a cena jest niewielka.

San Marino przywitało nas deszczową pogodą. Wzgórze Titano spowiły ciężkie chmury. Stare Miasto tonęło we mgle, przybierając oblicze jak z horroru. Nie panikowaliśmy jednak, nie traciliśmy zapału. Zarzuciliśmy na siebie kurtki, o których przez ostatnie ciepłe dni zdążyliśmy już zapomnieć i żwawym krokiem ruszyliśmy na poszukiwania... jedzenia! Po długiej podróży słyszeliśmy nawzajem burczenie w naszych brzuchach :)




 

Po obiedzie nasze humory jak i pogoda poprawiły się. Przestało padać, mgła opadła, ujawniły się piękne widoki okalających wzgórze wzniesień. Krajobraz wokół miasta jest pagórkowaty i bardzo zielony. Całość prezentuje się niesamowicie malowniczo.

Stare Miasto, choć niewielkie, ma mnóstwo walorów. Są muzea, kościoły (z których szczególnie zobaczyć trzeba Bazylikę św. Marino), ale turyści szczególnie intensywnie oblegają Plac Wolności z ratuszem będącym siedzibą władz republiki.


Nie mniej popularne są mury i zamki obronne. To one stanowią symbol państwa i miasta zarazem. Górują na wierzchołkach wzniesienia, wyrastają na zboczach, stoją na krawędzi stabilnie, a jednak sprawiają wrażenie, jakby miały zaraz runąć.



 

San Marino uważa się za najstarszą republikę świata. Początki państwa sięgają III w. Ma ono bujną i burzliwą historię, ale pomimo kilku incydentów, zawsze pozostawało suwerenne. Kraj zamieszkuje ok. 30000 ludzi, w tym 1000 to obcokrajowcy (wielu z nich to Polacy zajmujący się przede wszystkim handlem). Na terenie kraju obowiązującą walutą jest Euro. San Marino jest licznie odwiedzane przez turystów - szacuje się, że rocznie przewija się ich ok. 3 miliony.

Jednak podczas naszego pobytu w mieście, atmosfera była bardzo spokojna. Pewnie popołudniowa pora i deszcz przegoniły turystów. My jednak okazaliśmy się niezłomni. Spacerowaliśmy wzdłuż murów, podziwiając widoki, i czuliśmy się, jakby bramy miasta otwarto jedynie dla nas. Spotkaliśmy parę młodą w trakcie sesji ślubnej, kilku podstarzałych Niemców, paru sprzedawców, którzy uparcie liczyli jeszcze na utarg. A, zapomniałabym o dwóch niezrównoważonych świrach, którzy wyłonili się znikąd i przepadli, zdążyłam ich jednak uwiecznić :).


Ile osobowości wśród ludzi, tyle i zainteresowań. Każdy zwraca uwagę na coś innego. Jedni szukają smacznych kąsków, inni wypatrują łupów na straganach. Moją tradycją jest odwiedzanie toalet. Co prawda nie z wyboru ani przypadku, a raczej z potrzeby nie czerpiącej zwłoki. Ale każdą niekorzyść można obrócić w ciekawostkę... Toalety w San Marino na przykład okazały się nie lada gratką - w pełni zmechanizowane, z czujnikami. Tak zautomatyzowane, że człowiek może zapomnieć, po co się tam udał ;)


Muzea, kościoły, baszty to niezaprzeczalnie istotny element Starego Miasta, jednak nie mniej interesujące niż atrakcje opisane w przewodniku są średniowieczne uliczki w surowym acz urokliwym klimacie, z mnóstwem kawiarenek i restauracji, ze sklepikami oferującymi pamiątki oraz słynne sanmaryńskie wina, likiery i nalewki. Kiedy spacerowaliśmy po miasteczku, uliczki były dziwnie opustoszałe i ciche. Normalnie za dnia i w ładnej pogodzie muszą być tu tłumy. Tym bardziej cieszę się, że zmieniliśmy plany. Mogliśmy zwiedzić miasto własnym rytmem, doświadczyć jego uroków, a nie irytować się tłokiem i gwarem.



Kiedy kolejka (Funivia) zjechała z nami w dół, w końcu mieliśmy okazję przyjrzeć się górze w jej całej okazałości. Chmura osłaniająca Stare Miasto rozmyła się, obnażając mury i zamki obronne. Podążając w kierunki Rimini, wzgórze Titano jeszcze długo odbijało się w lusterkach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz