poniedziałek, 24 lutego 2020

Cypr - Nkozja czyli jedną nogą w Grecji, a drugą w Turcji

Będąc na Cyprze, trudno określić, czy jesteś bardziej w Grecji czy jednak w Turcji. Powiedziałabym, że jedną nogą tum, drugą tam. Cypr od wieków jest krajem, w którym toczą się polityczne i demograficzne spory. Turcja, mając za swoich sprzymierzeńców Rosję, domagała się przysposobienia części północnej. Natomiast Grecja walczyła o zwierzchnictwo nad częścią południową. Toczyły się wieloletnie wojny, podpisano niezliczone ilości porozumień i traktatów, jednak wszelkie umowy były notorycznie łamane, a porozumienia kończyły się kolejnymi konfliktami. W rezultacie na wyspie funkcjonują 2 państwa: w pełni uznawana i akceptowana Republika Cypryjska oraz samozwańcza Turecka Republika Północnego Cypru, z którą świat nie prowadzi stosunków dyplomatycznych oraz której lotniska nie są dopuszczone do międzynarodowego ruchu powietrznego.





Buyuk Han - Stary zajazd z XVI wieku, a obecnie centrum handlowe z butikami, kawiarniami i dziedzińcem.


Stolicą wyspy, jak i obu państw jest Nikozja: Północna i Południowa. Aby zobaczyć różnice pomiędzy Cyprem Greckim a Tureckim najlepiej wybrać się właśnie tam. Dla mnie było to jedno z najbardziej obrazowych i dobitnych doświadczeń, gdy to podano mi jak na talerzu dwie bujne, tętniące, aromatyczne i oszałamiające kultury.


Nikozja nie zachwyca architekturą. Wjeżdżamy do miasta. Witają nas zaniedbane budynki, gruz, pochylone płoty, pomazana sprayem ściany. Znajdujemy parking, pytamy, czy aby na pewno możemy się tu zatrzymać. Spotykamy się z uprzejmością i pomocą tubylców. Mimo niekoniecznie zachęcających warunków wizualnych, jest miło. Przyjaźnie i gorąco. Idziemy w stronę granicy. Mijamy kolejne rudery. Idziemy za tłumem. Główny trakt prowadzi do przejścia granicznego. Na ulicach centrum porządek, spokój. Kawiarenki, ludzie odpoczywający przy stolikach. Siesta. W oddali zauważymy punkt kontroli granicznej. Przygotowujemy paszporty. Przechodzimy przez granicę Cypru Południowego. Bezproblemowo. Jest szybko a strażnicy graniczni uśmiechają się na widok naszych dzieci. Kroczymy w kierunku części tureckiej. Jakieś 50 m. To strefa niczyja. Pozamykane sklepy, pozaciągane rolety. Tu nikt nie mieszka, tu nikt nie sprzedaje. Pustka. Dziwnie. Miasto widmo. Gdzie jesteśmy? Nigdzie. Nie robię zdjęć. Boję się, że mogą zabrać mi aparat. Kto ich tam wie... Jest i granica turecka. Kontrola przebiega równie sprawnie. Jeszcze kilka kroków i... znajdujemy się na typowym tureckim bazarze! Luis Vuitton wita nas z manekinów! Za nim wdzięczy się Dolce Gabbana. Ręką macha Givenchy. Literówki? Ups, przepraszam. Nie jestem specjalistką w tym temacie. Sami rozumiecie, albo torebka od Zienia albo bilet na samolot. W życiu nie można mieć wszystkiego! W części tureckiej jest o wiele bardziej gwarno, o wiele bardziej tłoczno i taniej! Od natłoku kolorów i dźwięków kręci mi się w głowie. I od upału. Bardzo tu gorąco. Spacerujemy uliczkami, bo uwielbiamy ten klimat, ale nie robimy zakupów. Zmierzamy do katedry św. Zofii. A raczej do meczetu Selima.




Gdy Turcy wdarli się na Cypr i ustanowili swoje granice, ostentacyjne demolowali chrześcijańskie budynki sakralne. Przejmowali katedry, usuwali katolickie zdobienia, zamalowywali freski, rozbijali rzeźby i wewnątrz ustanawiali meczety. Taki los spotkał m.in. imponującą katedrę św. Zofii. Można ją zwiedzić. I warto. Jednak muszę przyznać, że czułam się tam bardzo nieswojo. Podświadomie szukałam fragmentów świadczących o katolickiej wierze. Wyłapywałam nieusunięte lub niedbale zniszczone elementy, sceny z Biblii, biblijne postaci. Mimo że daleka jestem od kulturowych uprzedzeń, podczas wizyty w meczecie Selima poczułam gorycz i towarzyszyło mi niewygodne uczucie niepokoju... Miał ktoś podobnie?





Nikozja była naszym przystankiem na trasie z zachodniej części Cypru na wschodnią. Spędziliśmy tam popołudnie. Nie zwiedzaliśmy miasta z mapą w ręce. Spacerowaliśmy, zaglądaliśmy w zakamarki centrum. Jest to miasto sprzeczności. Z jednej strony witają nas gwarne kramy, a tuż za rogiem walą się budynki. Miasto, które dla mnie stało się symbolem konfliktu, gdzie ściana w ścianę mieszkają obywatele dwóch różnych kultur, wyznawcy dwóch zupełnie odmiennych religii, porozumiewający się innym językiem, płacący inną walutą. Miasto o tak barwnym wizerunku i z tak ponurym zapleczem historycznym jednocześnie...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz