niedziela, 18 listopada 2012

USA z zachodu na wschód - Los Angeles


Hollywood, Beverly Hills, Santa Monica - tych nazw nie trzeba tłumaczyć, tych miejsc nie można ominąć, będąc na zachodnim wybrzeżu USA.

Słysząc Hollywood, widzimy oczami wyobraźni Aleję Gwiazd. Jest to tak słynne miejsce, że nic dziwnego, iż właśnie tam zaczęliśmy naszą przygodę. Mieliśmy w planie przejść przez wszystkie prawie 2000 gwiazd, jednak po 2h, kiedy za sobą mieliśmy zaledwie połowę, zrezygnowaliśmy...


Walk of Fame:                                                         


Najwięcej turystów gromadzi się przy Hollywood Boulevard, gdzie znajduje się Grauman's Chinese Theatre - otwarte w 1927 r. kino w fantazyjnym Chilińskim stylu, w którym odbyło się najwięcej premier filmowych.

 


Jednak Hollywood to nie tylko symbol świetności amerykańskiego kina. To też wielki śmietnik, gdzie na każdym kroku spotkać można worki z odpadami oraz bezdomnych koczujących na i pod ławkami, z całym swym dobytkiem, który często mieści się w kartonie albo na rowerowym bagażniku...


Spacer po chodniku najlepiej odbyć jak najwcześniej. W godzinach porannych można spokojnie przejść Hollywood Blvd., przystanąć co kawałek, zajrzeć do sklepu z pamiątkami, które są tam na każdym kroku. Nie trzeba się spieszyć, przepychać. Ok. 12. robi się zdecydowanie mniej przyjemnie. Hollywood przeżywa wtedy istny nalot turystów. Po chodniku maszerują całe wycieczki, pod których nogami rozmywają sie słynne gwiazdy.

Aby w pełni poczuć klimat tego miejsca, warto cofnąć się o kilka lat i poświęcić odrobinę czasu historii. Okazję ku temu daje Hollywood Museum, gdzie można zobaczyć wystawy i dekoracje filmowe. Jedno z pięter poświęcone jest Marilyn Monroe, mojej idolce z młodych lat, tym bardziej polecam to miejsce!

 

Na szczególną uwagę zasługuje słynna suknia:


(zdjęcie z internetu)

Po zakończeniu zwiedzania wychodzimy przez muzealną knajpkę, gdzie można w specyficznym klimacie zjeść obiad, słuchając przy tym muzyki z osobistej mini-szafy grającej. Niesamowicie urocze miejsce!

 

Z Hollywood podążyliśmy w poszukiwaniu wzgórza ze słynnym napisem. Przejeżdżając przez Los Angeles, wzgórze pojawia się co chwilę i znika za budynkami, drzewami, pagórkami. My chcieliśmy znaleźć miejsce, z widokiem na napis. Nie było to łatwe zadanie, gdyż nigdzie nie podano dokładnego adresu. W końcu miła pani ze stacji benzynowej udzieliła nam wskazówek. Jakże wielka była nasza radość, gdy po godzinnym błądzeniu pojawiło się przed nami wzgórze Hollywood!



 Widok na miasto:


Z Hollywood popędziliśmy do Beverly Hills - ekskluzywnej dzielnicy LA.

Gdy naszym oczom ukazały się palmy, króciutko i równiutko przycięte trawniczki oraz wypasione domy z zadbanymi ogrodami, wiedzieliśmy, że dotarliśmy do Beverly Hills. Nie myliliśmy się...

 

Beverly Hills może poszczycić się najwyższym dochodem na mieszkańca w całych Stanach Zjednoczonych, a znajdująca się tutaj Rodeo Drive należy do najdroższych ulic handlowych świata.




Równiutko i króciutko przycięte trawniczki przypominają dywan. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły palmy - takich wysokich jeszcze nie widziałam.



Z Beverly Hills wzdłuż Wilshire Boulevard - największej  ulicy przelotowej w mieście, niegdyś głównej arterii handlowej, dojechaliśmy do Santa Monica. Ulica kończy się tuż przy plaży. Wystarczy zostawić samochód na parkingu. Miejsc parkingowych nie brakuje. Są płatne (ok. 2$/h), ale z ich znalezieniem nie ma problemu.

Z promenady zobaczyliśmy obrazek niczym ze Słonecznego Patrolu. Niesamowicie szeroka plaża, palmy, biały piaseczek.


Budka ratownicza i przejeżdżający wóz ratowniczy dopełniły wrażenie, że znaleźliśmy się na planie filmowym. Brakowało tylko Davida Hasselhoffa w czerwonych portkach :)


Nie odmówiliśmy sobie kilku godzin plażowania. W Oceanie Spokojnym jeszcze nie pływaliśmy. Woda miała przyjemną temperaturę, gorzej było z jej smakiem - okazała się znacznie bardziej słona niż Bałtyk. Co jednak spodobało mi się najbardziej, to wielkie fale, które targały mną we wszystkie strony, wyrzucając co chwilę bezwładnie na brzeg :)
Piasek z uszu i nosa wydobywałam jeszcze przez trzy dni :)


O zmroku postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o Downtown - to skupisko biurowców podobno tętni życiem za dnia. Po godzinach pracy natomiast wyglądało jak wymarłe. 


Zatrzymaliśmy się przy City Hall - ratusz, który otwarto w 1928 r., ma 28 kondygnacji i był pierwszym wieżowcem w LA.


W drodze do Dorothy Chandler Pavilion napotkaliśmy piękną fontannę i ciekawy widok:



Fontanny nadają wiele uroku Downtown.


Ta na przykład znajdowała się na dachu parkingu samochodowego:


I ostatni punkt - Dorothy Chandler Pavilion - miejsce, gdzie do 1999 r. odbywała się coroczna ceremonia rozdania Oscarów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz