środa, 5 lutego 2014

Rzym 3/3


Mimo że Rzym jest ogromny, a miejsc, których nie można ominąć tak wiele, mimowolnie każdego dnia nogi niosły mnie zawsze w tym samym kierunku. Nie poczułabym, że jestem w Rzymie, gdybym już pierwszego dnia nie zobaczyła na własne oczy Koloseum. Mimo ogromnego zmęczenia po całodniowym pobycie w Watykanie, nie zasnęłabym, gdybym nie doświadczyła widoku Koloseum w nocy. Można się więc domyśleć, z jakim wyczekiwaniem czekałam na trzeci - ostatni dzień naszej wyprawy, gdyż w końcu nadszedł czas, aby poznać tajemnice amfiteatru...


Oryginalna nazwa Koloseum to Amfiteatr Flawiuszów, który pierwotnie służył do walk gladiatorów. Dzisiejsze miano budowla uzyskała od stojącego tu niegdyś 40-metrowego pomnika Nerona, który niestety zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach po najeździe Gotów.
Budowlę amfiteatru ukończono w I w. n.e. Budowla wzniesiona jest na planie elipsy. Ma 527 m obwodu, 57 m wysokości, a jej długość osiąga 188 m. W arkadach pierwotnie stały posągi, po których niestety dziś nie ma ani śladu. Do środka prowadziło 80 wejść, co sprawiało, że przepełniony widzami budynek można było opróżnić w zaledwie 10 min.

Po wejściu do środka uwagę zwraca system podziemnych korytarzy. Pierwotnie były one niewidoczne, przykrywała je nawierzchnia, na której toczyły się walki. W korytarzach mieściły się przejścia dla gladiatorów, klatki dla zwierząt, dźwigi wynoszące je na arenę. Podziemny tunel łączył amfiteatr z koszarami gladiatorów.




Gdy amfiteatr popadł w niełaskę, służył jako kamieniołom i skład budowlany Rzymu. To nie siła natury ani kataklizm odpowiada za zniszczenia, jakie można zaobserwować z zewnątrz i w środku. Koloseum prze wiele lat ulegało ciągłej rozbiórce, aż do XVIII w., kiedy papież Benedykt XIV zapobiegł dalszym zniszczeniom, uświadamiając Rzymianom, ze jest to miejsce męczeństwa wielu chrześcijan ( co jednak nieco mija się z prawdą, gdyż źródła dowodzą, że w czasie sławnych represji za cesarza Nerona Koloseum jeszcze nie istniało...)

Po wyjściu z Koloseum skierowaliśmy się na Palatyn - wzgórze to nazywane jest kolebką Rzymu, więc nie śmialiśmy zrezygnować z jego odwiedzenia. To na zboczu Palatynu podobno znajdowała się grota, w której wilczyca wykarmiła Remusa i Romulusa. Legenda ma swoje poparcie w źródłach - właśnie na Palatynie archeologowie odkryli najstarsze ślady osadnictwa na terenie Rzymu. Tu znajdowała się główna siedziba cesarza. Dziś Palatyn jest malowniczym parkiem z pozostałościami rozmaitych budowli. Są fragmenty domostw, świątyń, fontann, cyrku, jest muzeum, ale całość wymaga bardzo bogatej wyobraźni, żeby choć w niewielkim stopniu przenieść się do czasów starożytnych. Ja, mimo że pasjonuję się starożytnością, jakoś nie mogłam...


Znacznie lepiej choć również dość ubogo prezentuje się Forum Romanum. Tu uwagę przyciąga zachowany w dobrym stanie Łuk Tytusa oraz pozostałości świątyń, które dziś ograniczają się jedynie do kilku kolumn, lecz wyraźnie rysujące się fundamenty pozwalają oczami wyobraźni dojrzeć resztę. Warto wiedzieć, że poziom miasta przez wielki podniósł się o kilkanaście metrów. To, co możemy dziś podziwiać na powierzchni, normalnie znajdowałoby się 12 m poniżej.



Po opuszczeniu Forum Romanum znaleźliśmy się z powrotem na Kapitolu tuż przy pomniku Wiktora Emmanuela, skąd zaledwie kilka kroków dzieli nas od Muzeów Kapitolińskich.


Ten wielki kompleks muzealny mieści wiele bezcennych dla historii Rzymu eksponatów, jednak odwiedzający to miejsce zmierzają do jednego celu - wilczycy kapitolińskiej. Jedna z sal jest zarezerwowana dla etruskiego posągu z VI w. p.n.e. Pierwotnie posąg stanowiła jedynie wilczyca. Figurki chłopców uzupełniono w epoce renesansu.


Przez te 3 dni zobaczyliśmy mnóstwo, a jest to i tak kropla w morzu tego, co oferuje Wieczne Miasto. Nie jesteśmy jednak zawiedzeni, wręcz przeciwnie. Rzym zobaczyliśmy po swojemu, decydując samodzielnie, co chcemy zobaczyć, a co ominąć. Oprócz tego, co pokazałam tutaj, odwiedziliśmy niezliczoną ilość kościołów, które na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo, a wewnątrz przyprawiają o zawroty głowy bogactwem zdobień i geniuszem ludzkich rąk. Skosztowaliśmy włoskiego jedzenia, próbując pizzy i makaronów, popijając włoskim winem. Zobaczyliśmy jak wygląda Rzym nocą i o świcie. Doświadczyliśmy go w godzinach szczytu i wtedy, kiedy kładł się spać. Przewędrowaliśmy Rzym wzdłuż i wszerz na własnych nogach, przypłacając to ogromnym zmęczeniem, a jednocześnie czerpiąc z tego ogromną satysfakcję. Te 3 dni spędziliśmy najbardziej owocnie jak się dało i gdy przyszedł czas wyjazdu, nie było nam żal, a jedynie czuliśmy niedosyt i chęć powrotu, co stało się dokładnie 12 miesięcy później...

Zwiedzanie Rzymu ułatwiła nam RomaPass - karta upoważniająca nas do darmowego wejścia do 2 muzeów i zniżki do pozostałych. Ponadto zapewniała nieodpłatne korzystanie z transportu publicznego, a w Koloseum umożliwiła wejście bez kolejki. Polecam to rozwiązanie - jest taniej i wygodniej.

Jako doskonałą bazę noclegową mogę polecić Roma Camping - oddalony od miasta na tyle, że dojechać trzeba najpierw autobusem potem metrem ( z kartą RomaPass przejazdy są darmowe), jednak nie utrudniało nam to zwiedzania. Domki wyposażone w kuchnię, 2 sypialnie z oddzielnymi łazienkami ( w domku 4-os). Warunki bardzo dobre, przyjemne otoczenie, sklep, supermarket, przystanek na miejscu, a do tego bardzo korzystna cena.

W drodze powrotnej zrodziła się tradycja - przejeżdżać tak blisko i nie wstąpić do miasta na wodzie? Wenecja szybko znalazła się w naszych planach, mimo że wcześniej jej tam nie było. Tym razem zaparkowaliśmy w Mestre i pociągiem dotarliśmy do miasta. Zostawiliśmy mapę w samochodzie. Co prawda przez przypadek, ale dobrze się stało, bo na dobrą sprawę podróżowanie po Wenecji z mapą jest chyba trudniejsze niż bez. Zdaliśmy się na intuicję, szliśmy za tłumem, szukaliśmy znaków i bez problemu trafiliśmy na plac św. Marka. Koniecznie skorzystaliśmy z usług tramwaju wodnego - Wenecja widziana z wody jest zupełnie inna niż ta podziwiana z lądu. Mogliśmy przyjrzeć się Mostowi Westchnień - tym razem w pełnej krasie, nie w remoncie jak poprzednio. I skosztowaliśmy włoskiego wynalazku - pizzy z frytkami (nie polecam). Następnym razem będziemy mogli wystąpić w roli przewodników, śmialiśmy się, nie podejrzewając, że dokładnie za rok będziemy podążać uliczkami tego pięknego miasta po raz kolejny...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz