wtorek, 26 listopada 2013

Północne Włochy - Wenecja

 

Trudno uwierzyć, że nasza pierwsza wyprawa do Włoch miała miejsce aż 3 lata temu! Oczami wyobraźni widzę, jak tułamy się po wąskich uliczkach Wenecji, próbując znaleźć drogę do do Placu San Marco. Pamiętam zmęczenie po kilku godzinach nieustannego marszu od mostu do mostu. Wenecja jest niewielka, przekątna wyspy ma może 3 km, ale kręte uliczki skutecznie potrafią wywieść na manowce i zamiast 3 kilometrów robimy co najmniej dwa razy tyle...

Do miasta przyjechaliśmy w nocy. Zaparkowaliśmy na jednym z dostępnych parkingów - najtańszy był Tronchetto. W Wenecji nie ma innej możliwości pozostawienia pojazdu jak na jednym z niewielu parkingów piętrowych. Można zostawić auto w Mestre - pobliskim miasteczku, a następnie przejechać do Wenecji pociągiem, jednak w naszym przypadku to rozwiązanie nie zdałoby egzaminu. Pamiętam, że za cały pobyt zapłaciliśmy ok. 30 euro.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy ok. 7.00. Było jeszcze wcześnie, miasto dopiero budziło się ze snu. Pojedynczy turyści snuli się ospale po wąskich uliczkach miasta. Takie zwiedzanie lubię najbardziej. Nie było kolejki do vaporetto - a tej atrakcji nie mogliśmy odpuścić. Vaporetto to tramwaje wodne - najpopularniejszy i najtańszy środek transportu (poza własnymi nogami oczywiście) w Wodnym Mieście. Mogliśmy więc spokojnie wybrać miejsce na dziobie i rozkoszować się widokami najbardziej niesamowitego miasta, w jakim kiedykolwiek miałam okazję przebywać.



Będąc w Wenecji, obowiązkowo trzeba zobaczyć ją z wody. Krążąc po lądzie, postrzegamy ją zupełnie inaczej. Płynąc wzdłuż Canale Grande mijamy większość głównych atrakcji miasta, przepływamy pod mostem Rialto, a wyprawę kończymy w najbardziej rozpoznawalnym miejscu, czyli przy placu San Marco.

 


Mimo przedpołudniowej godziny plac św. Marca wrzał. Turyści kręcili się przy bazylice, oczekiwali w kolejce na wejście na wieżę, zasiadali w stylowych kawiarniach. Słynny Most Westchnień był ostrzeliwany przez przedstawicieli państw Wschodu, którzy bombardowali go setkami fleszy ze swoich nieprzeciętnej długości obiektywów. Jakby tego było mało, most osłonięty był plandeką imitującą niebo ze względu na trwające prace remontowe. Jednak nic nie jest w stanie pozbawić tego miejsca uroku. Wenecja jest jedyna w swoim rodzaju, a nieprzeciętna architektura tego miejsca sprawia, że mamy wrażenie, jakbyśmy znaleźli się w innej cywilizacji...


Plac św. Marka od początku istnienia był głównym ośrodkiem życia miasta. Służył do obchodów uroczystości kościelnych, zabaw, spacerów. Wejścia na plac strzegą dwa lwy umieszczone na kolumnach - symbol miasta. Następnie w oczy rzuca się nietypowy pałac Dożów - jego odwrócone proporcje sprawiają, że jest on jedyny w swoim rodzaju.


Obok pałacu nieco wciśnięta i przytłoczona stoi Bazylika s. Marka. Również nietypowa ze względu na bizantyjskie kształty. Biorąc pod uwagę wielką religijność Włochów, bazylika przypominająca kształtem świątynie Wschodu może budzić zakłopotanie. Warto jednak zwrócić uwagę na szczegóły: liczne freski i mozaiki przedstawiają sceny biblijne.



Na przeciwko bazyliki stoi 96-metra kampanila. Znajdująca się wewnątrz winda za 8 euro zawiezie nas na taras widokowy, z którego wzrokiem sięgnąć można po horyzont - widać Wenecję, okoliczne wysepki, pobliskie miasto Mestre oraz Adriatyk. Polecam szczerze, bo widoki są naprawdę niepowtarzalne. Dodatkowych doznań mogą dostarczyć nam dzwony, które niepostrzeżenie zaczynają pić o pełnej godzinie...





Po odwiedzeniu placu San Marco postanowiliśmy spacerkiem kierować się do Piazalle Roma - placu znajdującego się na wjeździe do miasta. Mieliśmy bez problemu dojść do parkingu, zabrać bagaże i udać się do hotelu, który znajdował się niedaleko placu św. Marka. Po przeliczeniu trasy powinna ona liczyć nie więcej jak 5 km w obie strony. To mniej niż nasz codzienny spacer z psami, więc ochoczo z mapą w ręce ruszyliśmy na przód. Szybko okazało się, że uliczki Wenecji są bardzo zdradliwe, kanały pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie, w poszukiwaniu mostu można stracić kwadrans, a zaznaczone na mapie ulice nie istnieją, bądź znajduję się w zupełnie innym miejscu. Szybko zrozumieliśmy, że przeliczyliśmy się. Nie raz opadaliśmy z sił i chęci, gdy po raz kolejny trafiliśmy w ślepą uliczkę. Wodne Miasto zyskało nawet nową nazwę - w przypływie niemocy i złości nazwałam je głupim miastem :) Jednak szybko zorientowałam się, że na tym właśnie polega bycie w Wenecji. Jeśli turysta oczekuje czegoś więcej niż tylko podążanie sztampowymi szlakami dla turystów, musi liczyć się z tym, że nie zawsze trafi do miejsca, do którego zmierzał. I całe szczęście, bo właśnie przez przypadek doświadcza się najbardziej niesamowitych widoków i niezapomnianych przeżyć...


 

 




 Teatr La Fenice



Most Rialto


Zatłoczony Canale Grande - po kanale kursują tramwaje wodne, taxówki wodne, oczywiście gondole, łodzie GLS, śmieciarki, dostawa do sklepów. Ruch jest jak na autostradzie, jedyną różnicę stanowi woda zamiast asfaltu.


Po całym dniu zwiedzania/spacerowania/błądzenia/biegania* (*niepotrzebne skreślić *wszystkie odpowiedzi są prawidłowe) nie mieliśmy już sił wracać na piechotę, tym bardziej, że planowaliśmy jeszcze wieczorne wyjście. Nie mogliśmy przegapić oblicza Wenecji nocą. Skorzystaliśmy więc ponownie z vaporetto, tym razem zamiast kanałem Grande, płynęliśmy Canale della Giudecca (czyli dookoła wyspy).


Wenecja nocą okazała się jeszcze bardziej urocza. Plac Marco oświetlało delikatnie zaróżowione światło latarni. W restauracjach można było posłuchać przepięknej muzyki na żywo. Woda w kanałach błyszczała od blasku świateł. Zrobiło się nieco spokojniej, na tyle cicho, że myśli płynęły w rytm fal uderzających o fundamenty. Niesamowite miejsce. Jedyne w swoim rodzaju.



W nocy spaliśmy jak susły. Po pełnym wrażeń i niesamowicie męczącym dniu nie przejęliśmy się nawet brakiem ciepłej wody w hotelu. Zamawiając, wybraliśmy tańszą opcję zakwaterowania, jak zwykle, licząc się z tym, że musimy pogodzić się ze wspólną łazienką i brakiem udogodnień, ale nie spodziewaliśmy się, że nie będzie ciepłej wody! Na szczęście emocje musiały rozgrzewać nas od środka, bo mimo wszystko udało nam się wykąpać.

Wymeldowaliśmy się skoro świt. Nie ma czasu na spanie! Na pewno nie w Wenecji! Przed 7.00 maszerowaliśmy uliczkami, żegnając się powolutku z miastem. Mieliśmy szczęście, bo o tak wczesnej porze całe było nasze. Kanały jeszcze słodko spały - jak i gondolierzy.




Nawet plac św. Marka - centru miasta - wydawał się opuszczony i zapomniany. Kręciło się tu zaledwie kilku turystów. Inne place całkowicie zamarły...



Niesamowite - most Rialto i można powiedzieć, że żywej duszy na nim! Dzień wcześniej ledwie mogliśmy przejść, ledwie udało mi się przecisnąć, żeby zrobić zdjęcie, a teraz? W całej swej okazałości tylko dla nas.




 

Ostatni rzut oka za siebie, niedowierzające spojrzenie - czy to naprawdę się zdarzyło? Tyle wrażeń, tyle widoków w tak krótkim czasie. Za dużo jak na dobę. Ale na porządkowanie wspomnień przyjdzie czas po powrocie. Nie ma na co czekać. Na naszej mapie czeka jeszcze kilka punktów i jeszcze niejeden nas zachwyci...
Gdybym wtedy wiedziała, że w kolejnych latach wrócę do Wenecji dwukrotnie, łatwiej byłoby mi się z nią pożegnać...

1 komentarz:

  1. lubię do Ciebie zaglądać;) mogę chociaż wirtualnie pozwiedzać tyle pięknych miejsc, a dzięki Twoim opisom stają się mi bliższe, takie prawie uchwytne;) pozdrawiam Cię Kamilko ;)

    OdpowiedzUsuń