czwartek, 9 stycznia 2014

Włochy - przez Pizę do Rzymu

Włochy pozostawiły po sobie piękne wspomnienia i ogromny niedosyt. Widzieliśmy ośnieżone szczyty Alp, zieleniące się winnice u podnóży gór, zasmakowaliśmy śródziemnomorskiego klimatu dzięki pojawiającym się w okolicach Werony cyprysom. Już w drodze powrotnej zapadła decyzja, że niebawem pojawimy się tu znowu, tym razem jednak pojedziemy dalej. Nie minął rok, gdy podążaliśmy pośród wzniesień Alp na południe...

Dlaczego nigdy nie wybieramy się do Włoch drogą powietrzną? Koszty byłyby porównywalne, czas o wiele krótszy, no i zaoszczędzilibyśmy sobie trudnej przeprawy przez góry. No właśnie. Paradoksalnie to ostatnie najbardziej nas pociąga. Uwielbiam Alpy, choć do tej pory miałam okazję zatrzymać się w nich jedynie na jedną noc. Podróż przez nie, manewry po zakrętach mających nierzadko 180 stopni, pogoń za szczytami, które giną i wyłaniają się raz po raz, to dopiero przygoda! Kiedy przejeżdżaliśmy przez Alpy po raz pierwszy, była noc. Widzieliśmy jedynie zarys, kontury gór. Mieliśmy szczęście, była wtedy pełnia. Mimo że pod osłoną nocy, i tak wiele mogliśmy zobaczyć. Za każdym kolejnym razem tak planowaliśmy trasę, żeby przeżyć tę przygodę za dnia.

 




   


W drodze do Rzymu pierwszy przystanek urządziliśmy sobie w Hochenschwangau - znanego z dwóch przepięknych budowli: zamku Hochenschwangau oraz rozsławionego na cały świat pałacu Neuschwanstein.


Droga do zamku Neuschwanstein trwała około 30 min. Rześki spacerek o 5.00 nad ranem dobrze nam zrobił po długiej podróży i nocy spędzonej w samochodzie. Śmialiśmy się, że z okna mieliśmy widok na zamek, co zwiększyło standard naszego lokum :)
Po drodze przystawaliśmy co chwilę. Nie można było przejść obok takich widoków obojętnie.



W końcu dotarliśmy do bram, stwierdzając, że zamek od frontu nie prezentuje się tak wspaniale, jak pokazują go w folderach. Udaliśmy się więc dalej ścieżką w kierunku Marienbrucke w poszukiwaniu zniewalającego widoku i... znaleźliśmy po ok. 15 min. spaceru.

 

Taaaak, warto było zboczyć nieco z trasy, warto było być tu tak wcześnie. O tej porze nie było jeszcze turystów. Towarzyszył nam jedynie pewien fotograf, któremu pewnie popsuliśmy plany, bo na pewno nie spodziewał się, że o tak wczesnej porze pojawią się tu turyści.


Wschodzące słońce otuliło szczyty i oświetliło zamek, który jeszcze spowity był delikatną mgiełką. Całość wyglądała po prostu bajecznie.


W godzinach przedpołudniowych dotarliśmy do Pizy. Zaparkowaliśmy niedaleko Campo dei Miracoli. We Włoszech nie należy bać się o miejsce parkingowe. Po kilku wyjazdach opracowaliśmy już swoje sposoby. Dojeżdżamy do centrum, jak najbliżej się da i szukamy wolnego miejsca wjeżdżając w boczne uliczki. Zazwyczaj się udaje. Polegliśmy jedynie w Wenecji, gdzie musieliśmy zaparkować na parkingu piętrowym, bo nie uwierzyliśmy przewodnikom, że akurat tam naprawdę gdzie indziej zaparkować się nie da ;)

Najważniejszą budowlą na Polu Cudów jest katedra, jednak oczy wszystkich skupiają się na wieży. Każdy, choć wielokrotnie o niej czytał i widział na zdjęciach, chce przekonać się osobiście, czy na pewno jest krzywa. Krzywą Wieżę w Pizie można nazwać bardzo spektakularną pomyłką średniowiecznych architektów. W 1173r. błędnie wybrano miejsce, w którym zaczęto stawiać budowlę. Niestabilny grunt był przyczyną pochylania się wieży jeszcze w trakcie jej budowy. Problem ten opóźnił budowę o prawie 200 lat. Wieża jednak w dalszym ciągu się pochylała aż w 1995r., kiedy krzywizna osiągnęła ponad 5m, została zamknięta dla turystów. Rozpoczęto ratowanie budowli - operacji przewodził Polak. Na głębokości 45m osadzono ważącą 900 ton przeciwwagę, co przyniosło porządane efekty. Od 2001 r. kampanilla jest z powrotem udostępniona turystom.





Po kilkugodzinnym pobycie w Pizie wyruszyliśmy ponowne w drogę, aby dojechać do Rzymu przed zmrokiem. Mimo że czas nas gonił, a właściwie ponaglała nas potrzeba kąpieli i porządnego snu, musieliśmy zatrzymać się na brzegu Morza Liguryjskiego chociaż na chwilę. Widząc rozciągający się przed nami krajobraz, poczuliśmy nagłą nieodpartą potrzebę rozprostowania nóg... I choć było tu tak przyjemnie i tak pięknie, a ostatnią rzeczą na jaką mieliśmy ochotę to kolejne kilka godzin w samochodzie, chęć przeżycia kolejnej przygody i zdobycia Rzymu okazała się silniejsza!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz