czwartek, 7 stycznia 2016

Włochy na weekend - że niby z dzieckiem nie można??? Rimini.

 

Zimno? I to jak. Nie żeby były to syberyjskie temperatury. Czytałam o rosyjskiej wiosce, w której dzień w zimie trwa 3 godziny, a temperatura spadająca do -50 stopni to norma. A my trzęsiemy się z zimna przy -10, przeżywamy i nie rozmawiamy o niczym innym jak o mrozie -15. Tydzień temu słupki rtęci powędrowały w dół i już szykuje się odwilż i ocieplenie. Nawet śniegu nie napadało. I tak nam zimno? Sama z zatkanym nosem chodzę i leczę gardło czosnkiem i miodem, bo nic innego w obecnym stanie zażywać mi nie wolno. Ale daleko mi do narzekania, lamentowania i ekscytowania się pogodą, mam swoje sposoby. Wspominam...

 

W Rimini było wtedy ok. 30 stopni. Parówa. Właściwie od wczesnych godzin porannych przygrzewało już tak, że można było wyjść na plażę skoro świt. I tak też zrobiliśmy. Ale od początku.

 

Pożegnaliśmy jezioro Garda, jednak ja już szykowałam niecny plan, żeby tam jeszcze wrócić. Droga do Rimini przebiegała powoli. Najpierw godzinny wyjazd z kurortu. Taaa, marzyłam o tym, żeby w takiej pogodzie siedzieć w aucie i kulać się z prędkością 30 km/h, śledząc w nawigacji info ile kilometrów zostało do celu... A mieliśmy ich 320. Myśl przyświecała nam jedna - byle do autostrady. A tam okazało się, że wcale nie jest lepiej. Dziwnie jeżdżą Włosi. Ruch na trasie przeciętny, więc skąd te pojawiające się znikąd kilkuminutowe zatory? 15 min jazdy, 5 min stania - i tak w kółko. Nareszcie w porze obiadowej dotarliśmy do celu. Zameldowaliśmy się w hotelu Arlesiana (przyjemny niewielki hotelik z miłą rodzinną obsługą, smacznymi śniadaniami i uroczym patio; niewielkie pokoje z ciekawie zaaranżowaną łazienką ;) cena odpowiadała standardowi) i pognaliśmy (bo prawie że biegiem ruszyliśmy) w kierunku plaży. Taaak, plaży. A plaże w Rimini są boskie. Długie, piaszczyste, z pełnym zapleczem gastronomicznym i higienicznym. Śniły mi się te plaże odkąd zawitaliśmy do Rimini po raz pierwszy czyli w 2013.


W Rimini plaże są płatne. Aby korzystać z nich za darmo, trzeba znaleźć plażę ogólnodostępną. Te prywatne są czyste, codziennie sprzątane, z wygładzonym piaseczkiem i leżakami.

 

Publiczne już nie grzeszą czystością, są zatłoczone ale nie ma tragedii, my wypoczywaliśmy właśnie na nich. I bawiliśmy się wspaniale. I w wodzie i w piasku.





Rimini nie jest miejscowością, która dostarcza wielu atrakcji turystycznych. Atrakcyjne są jej okolice. Zaledwie 30 min drogi do San Marino, 200 km do Florencji, 100 km do Bolonii. W pobliżu parki rozrywki (Mirabilandia), aquaparki. Planując dłuższy urlop, nie można się nudzić, a będąc na krótkim nie trzeba szukać rozrywek, pogoda, morze i piasek zapewnią wszytko!

Co można robić na miejscu? W ramach odpoczynku od leżenia na plaży, bo i to bywa męczące, polecam spacer po promenadzie. My mieliśmy pod nosem przystań jachtową, dodatkowo trafiliśmy na zlot samochodów zabytkowych.

 

 

 

 

Mieliśmy okazję przyjrzeć się ich paradzie, co zainteresowało nawet naszą najmłodszą, która zafascynowana motoryzacją nie pozwoliła przejść obojętnie obok salonu z automatami.

  

Będąc gdziekolwiek we Włoszech atrakcją samą w sobie jest lokalna kuchnia. Posiłki w pobliskich knajpach to uczta, nawet jeśli jest to spaghetti za 8 euro. To w Italii uwielbiam najbardziej - nie trzeba wydać majątku, żeby dopieścić podniebienie. Potrawy ze świeżych owoców morza smakują tu jak nigdzie indziej.

 

Nasz najmłodszy podróżnik będący jednocześnie najdoskonalszym krytykiem kulinarnym potwierdza!

 

 

Wieczorem polecam spacer na Starówkę. Nie ma jej wiele, ale zawsze to jakieś urozmaicenie. 

 



Wybraliśmy się tam pieszo, mieliśmy ok. 20 min drogi. Jako pierwszy ukazał się nam most Tyberiusza z I w. p.n.e., którym później przeszliśmy na drugą stronę rzeki. Przeszliśmy głównym traktem Starówki aż do Łuku Augusta - pochodzącego z czasów Starożytnego Rzymu. Ciekawostką jest, że jest to najstarszy łuk triumfalny z czasów cesarstwa, dedykowany imperatorowi w 27 r. p.n.e.



Spacer zakończyliśmy pysznymi włoskimi lodami - nigdzie jeszcze nie jadłam tak wielkich i pysznych lodów gałkowych jak we Włoszech. Niezależnie od miejsca, czy to na północy czy na południu, Włosi serwują najlepsze lody na świecie!

To był intensywny wyjazd. Mimo że nastawialiśmy się głównie na wypoczynek i relaks, było męcząco. Upał, choć przyjemny i wyczekiwany po deszczowym u nas lipcu, dawał się we znaki. Po plażowaniu nasza mała turystka padała jak kawka, a my cieszyliśmy się chwilami jej snu w podobny sposób.

  

 

Ach, w pięknych miejscach, w cudnych chwilach czas mija za szybko. Ani się obejrzeliśmy, trzeba było wracać do domu. Ostatni dzień, choć kończył się w południe, bo o tej porze musieliśmy wyruszyć w drogę powrotną, postanowiliśmy wykorzystać maksymalnie. Wstaliśmy skoro świt, na śniadanie przybyliśmy jako pierwsi i z rana podążyliśmy na plażę, by pochłonąć jeszcze trochę włoskiego słońca. 

Plaża była pusta. Kilku seniorów spacerowało, parę seniorek wędrowało po spokojnym morskim dnie w poszukiwaniu muli na obiad. 

 

A my? Roześmiani choć jeszcze nieco zaspani rozłożyliśmy kocyk i Lusiowe zabawki i cieszyliśmy się chwilą, chcąc ją zatrzymać jak najdłużej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz