poniedziałek, 29 marca 2021

Tajlandia - Ayutthaya pociągiem

 

Być w Bangkoku i nie odwiedzić Ayutthaya?

To błąd! Dlaczego? Bo wszyscy tam jadą? A Ty nie chcesz być jak wszyscy... Tym razem nie rezygnuj z podążania wydeptaną ścieżką. Co z tego, że oblegana i oklepana, Ayutthaya dostarczy ci niezapomnianych widoków: od przytłaczająco ogromnych prangów po imponujących rozmiarów stupy. Świątynie można zwiedzać, poruszać się po nich we własnym porządku i tempie. Można wspinać się na prangi, podziwiać okolicę z góry. Można przysiąść w cieniu, którego nie ma za dużo, ale wszędzie się jakiś znajdzie, i kontemplować do woli. Teren jest tak rozległy, że z powodzeniem znajdziesz swoje miejsce na medytację, na to, by opróżnić umysł ze zbędnych myśli, by zrobić przestrzeń na zachwyt i zadumę. Tu, w otoczeniu buddyjskich świątyń, w towarzystwie ruin miasta, którego dawną świetność trudno opisać, w spiekocie dnia i rześkim chłodzie wieczora nietrudno osiągnąć to, co prawdopodobnie buddyści nazywają nirwaną....


 

 

Ale od początku...

Wycieczka do Ayutthaya może dostarczyć wielu wrażeń. Od ciebie zależy, jakiego rodzaju będą to wrażenia... 

Możesz pójść po najmniejszej linii oporu (nazwijmy to pakietem comfort). Wsiąść do klimatyzowanego autokaru lub do taksówki tuż obok hotelu, wysiąść u wejścia do parku historycznego, zapłacić wcale nie najwięcej, bo Tajlandia ma swój jeden wielki plus - jest dla nas po prostu tania. I w ten sposób na pewno będzie fajnie. 

Ale...

Możesz wybrać opcję economy. Economy w odniesieniu do finansów, bo w kwestii wrażeń to prawdziwa oferta deluxe :) Na czym ona polega? Spod hotelu twe własne nogi niosą cię do najbliższego przystanku autobusowego. Stamtąd docierasz do dworca kolejowego Hua Lamphong. Fajnie, jeśli masz połączenie bezpośrednie, jeśli nie, to też nie problem. 

W kasie kupujesz najtańszy bilet do Ayutthaya. Ceny biletów różnią się od klasy, godziny, czasu przejazdu. Najtańsze są bilety trzeciej klasy: od 15 do 45 bht ( 2 - 6 zł), droższe bilety drugiej klasy bez klimatyzacji 65 - 185 bht ( 8 - 23 zł), a najdroższe, oferujące klimatyzację i wagon sypialniany kosztują nawet 1000 bht (125 zł).

Którą opcję wybraliśmy?

Wiadomo!  :)



Jak się podróżuje tajskim pociągiem?

Halo! Jesteśmy z Polski! Zupełnie normalnie! Dawno nie jeździłam koleją, ale gdy przypomnę sobie moje studenckie podróże intercity do Bydgoszczy, he, było podobnie. 

 

Dworzec, jak dworzec. Dużo ludzi, mało krzeseł. Za to pyszna bubble tea.

 

 Perony czyste, oznakowane. Nie mieliśmy problemu ze znalezieniem właściwego składu.


 Pociąg o czasie, co podobno nie jest normą...

 

Wnętrze w stylu industrialnym. Dużo metalu, żadnej wykładziny. I dobrze. Na pewno bardziej higienicznie. Choć w upale ciało bardzo kleiło się do ceratowych powierzchni. Okna otwarte, prędkość zadowalająca. Upał, ale nie taki nie-do-wytrzymania.


 Ayutthaya jest położona 70 km od Bangkoku. Podróż trwa od 80 do 120 min, choć zdarzają się opóźnienia (nie nam na szczęście). Pociągi zaczynają kursować o 4.20, co 20-40 min.

Oficjalna strona jest tu: https://www.thailandtrains.com/train-times-tickets-bangkok-to-ayutthaya/

Po drodze obserwujemy życie w Bangkoku od zupełnie innej strony. Suniemy najpierw przez centrum, potem przez przedmieścia, aż wreszcie wśród pól uprawnych. Całkiem przyjemna jest to podróż. Podróż nie tylko z punktu A do punktu B, ale i poprzez ludzkie twarze, stroje, zachowania, krajobrazy, zapachy, hałasy.


Po 2 godzinach docieramy na miejsce. Dworzec jak to dworzec. Niewielki. Nietrudno się połapać. Z dworca do historycznego centrum nie jest daleko. 1 - 2 km, jednak świątynie są porozrzucane, żar leje się z nieba. Zwiedzanie Ayutthaya na piechotę to kiepski pomysł. Za dużo chodzenia, za mało zwiedzania. Można wypożyczyć rower za 100 bht i tę opcję z pewnością byśmy wybrali, gdybyśmy byli we dwoje, ale dla dobra naszej czteroosobowej ekipy zdecydowaliśmy się na tuk-tuka, który za 600 bht (75 zł) przez 3 godziny woził nas po świątyniach. 

Na mapie po prawej stronie widać, jak biegnie kolej. Centrum historyczne jest położone po drugiej stronie rzeki. Patrząc na mapę, wydaje się, że wszystko jest w zasięgu ręki, ale w rzeczywistości sporo najeździliśmy się tym tuk-tukiem. Bez taksówki nie zwiedzilibyśmy ani połowy. Prędzej padlibyśmy z wycieczenia, pragnienia lub zabiłoby nas marudzenie dzieci. Przejażdżki tuk-tukiem były dla nich sporą atrakcją.


Przed wizytą w Ayutthaya przestudiowałam przewodnik. Poczytałam o świątyniach, obejrzałam je w Internecie, zwiedzałam wirtualnie. Wiedziałam, że wszystkich nie uda się nam zobaczyć, więc wybrałam te, które robiły na mnie największe wrażenie. Swoje notatki zweryfikowałam rozmawiając z kierowcą naszego tuk-tuka. Podpowiedział mi, co najbardziej warto zobaczyć, a co można odpuścić.


W XVII w. Ayutthaya była najlepiej prosperującym i jednym z największych miast na świecie. Mieszkało tu aż milion ludzi, a miasto kwitło dzięki ogólnoświatowemu handlu - tu przyjeżdżali kupcy z Chin, Wietnamu, Indii, Japonii i Persji, a także Europy: Francuzi, Portugalczycy i Hiszpanie. Tu spotykały się przeróżne religie. Spotykały się, ale nie zderzały. Wolność religii była jedną z podstawowych zasad królestwa.


Ayutthaya prowadziła liczne wojny z sąsiadami. Zwyciężała i rosła w siłę, jednak trafiła kosa na kamień. W XVIII w. konflikt z Birmą poskutkował kilkunastomiesięcznym oblężeniem. Wreszcie miasto zostało zdobyte, podpalone i opuszczone. Wiele wspaniałych budowli zostało zrównanych z ziemią.

Od 1991 r. Ayutthaya została wpisana na listę UNESCO. 

 

 

Większość świątyni w Ayutthaya charakteryzuje jednolity styl architektoniczny.  Centralne miejsce kompleksu zajmuje prang - wieża symbolizująca święta górę Meru, siedzibę bóstw. W niektórych miejscach na prang można się wspiąć, by podziwiać okolicę z góry. Wrażenie robią również chedi (stupy).

W Ayutthaya największe wrażenie robią ilość i wielkość. Świadomość, że kilkaset lat temu było to najlepiej prosperujące miasto na świecie w połączeniu z obrazem ruiny, imponującej, ale jednak ruiny, wprawia w osłupienie. Tu natura powoli sięga po swoje. Turyści, którzy masowo odwiedzają to miejsce, nie pozwalają ścieżkom zarosnąć, przyrodzie wedrzeć się za bardzo, ale są takie miejsca, gdzie wyraźnie widać, jak dawną świetność przykrywa trawa, mech, korzenie. Nie można tu nie wspomnieć o Wat Mahathat - jednej z największych i najstarszych świątyń z rzeźbą głowy Buddy oplecioną korzeniami.  

Park historyczny położony jest na dużym obszarze, dzięki czemu tłumy turystów rozpływają się na tej przestrzeni. Nie czuć tłoku. Nie trzeba się spieszyć, nie ma tu jednej, prawidłowej ścieżki. Nie musisz trzymać się planu, przewodnika, określonej kolejności. Chodzisz, krążysz, zaglądasz. Szukasz swoich miejsc. Widoków, które cię urzekną. Ścieżek, które cię poprowadzą. Panoram, które cię wzruszą. I uniesień, które tobą zawładną. 

Ja w Ayuthhaya znalazłam wiele takich miejsc i chwil, gdzie czułam się całkiem sama ze swoimi myślami i zachwytami. Zaglądałam pod kamienie, obchodziłam budowle dookoła. Zadzierałam głowę wysoko do góry, ale też  patrzyłam pod nogi. Upodobałam sobie panujący tu spokój. Ukojenie po 4 dniach w tętniącym, zatłoczonym, szalonym Bangkoku. 

A jak tę wycieczkę przyjęły nasze dzieci? 


Eksplorowanie ruin. Zupełnie innych, jakie do tej pory widzieli. Ogromnych. Olbrzymich dla dorosłego. A pamiętacie, jakie wszystko wokół było wielkie, gdy byliście mali? A więc eksplorowanie ruin miasta Ayutthaya nie tylko dla nas, dorosłych, było gratką. Dzieci również odnalazły swe role w tej przygodzie. Biegały pomiędzy starymi murami, wyszukiwały szczegóły, fascynowały się posągami. Musiały kopnąć każdy kamień, zajrzeć za każdy róg. 

Poza tym narzekały na upał, marudziły, że nóżki bolą, a jakże! Logiczne przecież, że nie studiowały z zaciekawieniem przewodnika, zatrzymując się przy każdej świątyni. Trzeba było ich bardzo pilnować, bo dookoła czaiło się wiele pułapek: a to murek, schody bez barierki, ostre cegły, na których łatwo zadrapać łydkę, czy wystający korzeń, o który łatwo się potknąć i zedrzeć kolano. Do tego upał, pragnienie, zmęczenie. Bez miliona przekąsek, stu historii z dzieciństwa i paru wymyślonych na poczekaniu legend to wszystko by się nie udało...

Ruiny położone są pod gołym niebem. Chciałoby się rzec, pod chmurami, ale tych jak na lekarstwo. Temperatura w styczniu? 30 stopni. Ze względu na brak wiatru odczuwalna o wiele wyższa. Stąd należy pamiętać o kilku szczegółach, by tę wyprawę przeżyć. 

Woda, czapka z daszkiem, okryte ramiona. Nie za ciężki plecak - w upale waży więcej, a spocona koszulka strasznie przykleja się do pleców... Warto też założyć starsze ciuchy. Nie za jasne. My naszych nie dopraliśmy. Pot plus brunatna ziemia to połączenie trwalsze niż sok z jagód ;)




Na koniec jeszcze wspomnę o ostatnim środku transportu, którym można podróżować po Ayutthaya. 

Słonie.

Ja wiem, że zwierzę od lat służy człowiekowi.

I jeszcze 7 lat temu snując plany o podróży do Tajlandii jako cel stawiałam sobie przejażdżkę na jednym z nich! 

Ale wystarczy że obejrzałam kilka dokumentów o tym, jak udomawia się słonie. Odechciewa się. I to jak. Jeśli nie wiesz, sprawdź...

I nie rób tego. Nie nakręcaj tego okrutnego biznesu...




A tu jest miejsce na dobre słowo. Na motywację. Zwykły ludzki gest. Poklepanie po plecach. Nie bądź żyła, podziel się uśmiechem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz