niedziela, 13 września 2020

Góry Stołowe z dziećmi - Szczeliniec Wielki

 

 

W góry z dziećmi? To bez sensu! Będą marudzić, a rodzic się tylko zniechęci, zirytuje, zdenerwuje, w końcu wkurykhm, to znaczy, wybuchnie i skończy się kacem moralnym i tym, co zwykle, czyli niespełnionymi oczekiwaniami. 


Nie! Wcale nie musi tak być! Trzeba tylko podjąć sensowną decyzję - w jakie góry! A jeśli powiesz, że Góry Stołowe to nie góry, to uprzedzę cię - ja też tak myślałam, ale postanowiłam swoje zdanie zweryfikować i... oj, zweryfikowałam, i to jak! 



Od czego by tu zacząć...

Latorośl podrasta. Jest za ciężka by taszczyć na plecach, za mała na Giewont czy Rysy. Chciałoby się już ruszyć na szlak, ale nie ma co się porywać na długie piesze wędrówki, bo krok dziecka to połowa kroku dorosłego, długość nóżki Łucji to połowa mojej nogi i choć dziewcze regeneruje się trzy razy szybciej niż ja, wędrówki po Dolinie Pięciu Stawów nie zniesie. (no, może i by zniosła, ale nie o to chodzi, by się zajechać, prawda?)

 

Szukamy więc szlaków, które dzieciaka nie wykończą. Szukamy szlaków, które dostarczą wrażeń tak, aby dzieciak nie miał czasu się znudzić. Szukamy szlaków takich, na których na każdym zakręcie będzie można wymyślić nowe historie, by dzieciaka zaciekawić, zaintrygować. Wybór pada na Góry Stołowe.


Pierwszego dnia zdobywamy Szczeliniec Wielki. Parkujemy tuż u wejścia na szlak. Zaczyna się dobrze. Przyjechaliśmy tu Drogą Stu Zakrętów i żadne z dwojga nie puściło pawia. Pierwszy sukces zaliczony, a przecież nawet jeszcze nie weszliśmy na szlak! 


 

Początkowy etap mija nam łatwo acz nie błyskawicznie. Droga usłana stoiskami z pamiątkami jest super frajdą dla dzieci i przekleństwem dla rodziców. Pająk na pompkę jest, ciupaga i kolorowa sprężyna z Aliexpress również, oscypek w ręce, by uzupełnić energię - mamy komplet, a więc w drogę!


Wkraczamy na schodki, po bokach barierka, zza drzew wyłaniają się pierwsze głazy. Zaczyna się przygoda, w mojej głowie już powstaje pierwsza historia, pniemy się w górę i już wiemy, że będzie super!

 

Na Szczeliniec Wielki wchodziliśmy niewiele ponad 2 godziny, a razem z nami kroczyły nóżki 3,5 - latka oraz 5-latki. Często się zatrzymywaliśmy, aby dokładnie obejrzeć mijane patyki i kamyki, obejść skałę, rzucić szyszką, zjeść parówę czy zgryźć bułę. Droga na szczyt liczy niewiele ponad 3 km, ale jest to droga pod górę, więc dla małych stóp jest to wyzwanie. Jednak trasa jest tak różnorodna, a po drodze formacje skalne wszelkich kształtów i rozmiarów, że nawet ścisły umysł ze zdziwieniem zauważy, iż posiada całkiem bogatą wyobraźnię...

 

Pierwsze zachwyty widokami pojawiają się przy schronisku Szwajcarka. Z tarasu widokowego widzimy czeską część Gór Stołowych, a przy dobrej pogodzie nawet Karkonosze. Niestety nie jest nam dane napawać się widokami. Choć bardzo to lubimy, dzieci wydają się znudzone już po chwili... choć nie są o tyle znudzone, o ile rządne kolejnych emocji, a te kryją się już niedaleko...


 

 Trzeba tylko wybrać płatny odcinek trasy i zapłacić zań 10 zł od dorosłego i 5 zł od dziecka. Jeśli w tym momencie zacząłeś się zastanawiać, to od razu mówię, że nie ma opcji, trzeba tędy pójść. 

 


 

Oprócz tego, że co chwilę pojawiają się widoki na okolicę, więc możemy jeszcze łypnąć okiem na krajobraz, to mamy okazję przejść przez skalne szczeliny utworzone przez pocięte, jakby pociosane bloki skalne. Schodzimy tu wąskimi stromymi schodkami i przeciskamy się przez Piekiełko. 

 

 

Jesteśmy w Diabelskiej Kuchni i, trzeba przyznać, działa to na wyobraźnię, nie tylko tych najmniejszych. Przeciskamy się wąskim korytarzem. Chwilami jest tak ciasno, że Krzyś z plecakiem musi wciągać brzuch. Dzieci zauważają, że Dziadek Kazik mógłby się nie zmieścić. A ja, pomijając tę ciętą uwagę, myślę sobie, że miło, że będąc na drugim końcu Polski wspominają dziadka. To znaczy, że relacja jest bliska :)

 

 

Przedzieramy się przez liczne przesmyki, podążamy po drewnianej kładce między strzelistymi skalnymi ścianami, które sprawiają wrażenie, że sięgają nieba. Czy tu można się nudzić? Czy tu można narzekać na bolące nóżki? Ani trochę. Do tego formacje skalne mają swoje nazwy. Dzieci z zapałem odszukują kolejne punkty (tabliczki) i proszą 'mamo, przeczytaj,  jak ta skała się nazywa'. Ale zanim przeczytasz, zapytaj: ' a co ta skała ci przypomina'. Uruchomcie rodzinną burzę mózgów, rozbujajcie wyobraźnię, niech ta wędrówka poniesie was wszystkich do dziecięcej krainy fantazji...

 

Po wyjściu z czeluści wchodzimy na tarasy widokowe i tam udaje się nam pobyć trochę dłużej. Sposób - parówka w rękę, bułka w buzię i 10 min na zachwyty twoje!

 

 

 

Stąd droga prowadzi już w dół. Zostawiamy za sobą  fantazyjną krainę skalnych rzeźb i kierujemy się z powrotem do straganów z pamiątkami. Nie obejdzie się bez oscypka czy kulki z automatu. Na dole jest restauracja z placem zabaw, na którym dzieci hasają jeszcze przez pół godziny (!!!). Ja nie wiem, skąd oni czerpią na to siły...

 



***

Cześć! Jestem Kamila. Mam męża i dwójkę dzieci, z którymi tworzymy zgrany podróżniczy team. Nie od początku nam to tak sprawnie szło, ale przez lata wypracowaliśmy sporo fajnych trików i sposobów i odkryliśmy kilka fajnych rodzinnych miejsc. Szukasz inspiracji Wpadaj częściej! 😉

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz