czwartek, 11 sierpnia 2016

Dokąd z maluchami?

U Was też dziś tak zimno? Brrr. Na termometrze tylko 15 stopni. Do tego zimny wiatr, chmury, deszcz. Czy tak powinna wyglądać wakacyjna pogoda? Nie lubię zimna, nie lubię deszczu, wściekam się, kiedy pogoda się psuje, bo jestem istotą podwórkową, która najlepiej czuje się w plenerze. 2-letnia Lusia i 5-miesięczny Kajtek są na dworze ile się da, tylko sęk w tym, że aktualnie za bardzo się nie da :(. I chociaż psioczę i klnę na tegoroczne lato, to właśnie w takiej pogodzie rodzą się najlepsze pomysły i najbardziej szalone spontany!

Pamiętam zeszłoroczny lipiec. Zaczął się afrykańskim upałem. Wszyscy oszaleli z radości. My również. Jak na skrzydłach pakowałam nas i cieszyłam się z powodu wyjazdu nad Bałtyk. Spędziliśmy tam tylko weekend, ale te 3 dni naładowały moje akumulatory na cały miesiąc, który okazał się potem deszczowy i zimny.


To było pierwsze spotkanie naszej Lusi z dużą wodą. Zareagowała bardzo pozytywnie. Mimo zimnej wody i palącego słońca, bawiła się rewelacyjnie, a my razem z nią.



Cieszyła ją woda, plaża, piasek, namiot, ludzie dookoła. Chlapała, piszczała, rzucała kamykami. A jej radość cieszyła nas bardziej niż cokolwiek innego.



Ten pierwszy krótki wyjazd zachęcił nas do kolejnych wypadów. Lusia okazała się bezproblemowym dzieckiem. Jakby miała podróżowanie we krwi. Kiedy więc pod koniec deszczowego lipca, kiedy to spadło u nas chyba więcej deszczu niż przez resztę roku, poczułam potrzebę kolejnego ładowania baterii, nie zastanawiałam się długo nad wyborem miejsca. Palcem szybko znalazłam na mapie włoskie Rimini i zaczęłam knuć. Mój niecny plan zrodził się w czwartek przed południem, a wieczorem byliśmy już w drodze.

Najpierw zatrzymaliśmy się nad jeziorem Garda, które bardzo polecam ze względu na cudnie przejrzystą orzeźwiającą wodę i niesamowite widoki. Uczta dla oczu. Zdecydowanie!





Dodajmy do tego magiczny klimat włoskiego miasteczka i rarytasy włoskiej kuchni. Witam w Raju :)



Krajobraz nad Gardą łagodnieje w miarę przemieszczania się na południe. Im bliżej północnego krańca jeziora tym wyższe góry i bardziej zachwycające widoki.





 

Znad Gardy pojechaliśmy do Rimini, gdzie z kamienistej acz urokliwej plaży przenieśliśmy się na piaszczystą, szeroką i wyposażoną we wszelkie tzw. 'facilities'. Leżaki, parasole, bary, sanitariaty, place zabaw. Skoro nad Gardą czuliśmy się jak w raju, to tu było nam jak w siódmym niebie :)









Jedyne co bym zmieniła to wydłużyłabym dobę, na to jednak wpływu niestety nie mam.

Minęły 2 miesiące, nadeszła jesień wraz z chandrą i przesileniem. Doświadczenie podpowiedziało nam, że najlepszym lekarstwem na jesienny spadek formy jest słońce, a jeśli nie ma go w zasięgu, to trzeba je odszukać. I znaleźliśmy. Na Zakynthos.



Bajeczna wyspa, choć zachwyca dopiero kiedy obejrzy się ją od strony morza. Podobało nam się od samego początku, lecz zachwyt poczuliśmy podczas rejsu dookoła wyspy. Wapienne klify, białe skały, jaskinie, szczeliny, kamieniste plaże i soczyście błękitna woda. Okazuje się, że niejeden raj na ziemi mamy :).



















Wyspa niewielka, więc nawet z Maluchami można ją poznać, a warto w kilka miejsc się wybrać.







Minęło trochę czasu, w tym niekoniecznie sroga ale z pewnością posępna zima, która sprawiła, że tęsknota za słońcem zwiększała się z każdym dniem. Kiedy więc zawitało lato, bez cienia wątpliwości powtórzyliśmy naszą ustecką przygodę, w nieco zmienionym, bo już 4-osobowym składzie.



Z dwójką Maluchów nie jest łatwo, tym bardziej kiedy jedno jeszcze na cycku i w gondoli, ale przy odrobinie (no, może nieco więcej) cierpliwości, dużej dawce spokoju, braku pośpiechu i dobrym nastawieniu wszystko się da!



Tym razem nie wracaliśmy do domu po weekendzie, zostaliśmy kilka dni dłużej. I to była dobra decyzja, bo okazuje się, że był to jeden z nielicznych i wygląda na to że ostatni podryw lata. Wszyscy wypoczęliśmy, chociaż nie w ten sposób w jaki postrzegaliśmy wypoczynek, nie mając jeszcze dzieci :). Były i wodne szaleństwa i zabawy w piasku. Nie obyło się bez lodów, pikników na plaży, wizyt na placu zabaw. I do dziś się dziwię, jak to jest, że wszystkie dzieci dookoła płaczą, a nasze ani trochę. Czy tak dobrze radzimy sobie w roli rodziców, czy mamy po prostu tak grzeczne dzieci :)















Lusia w lipcu skończyła 2 lata, Kajtek ma 4,5 miesiąca, a mnie znów nosi z miejsca na miejsce, bo, co tu ukrywać, pojechałoby się gdzieś. Pytam się po stokroć na minutę, czy to już czas na dalekie wojaże z Kajtkiem? Lepiej by poczekać, niech skończy przynajmniej pół roku, usiądzie, wszystkim będzie łatwiej. Ale perspektywa dwóch miesięcy spędzonych w domu zaczyna mi ciążyć. Gdyby lato spisało się jak powinno, nie miałabym czasu na rozmyślania - codzienne wyjścia na plac zabaw, wyjazdy nad pobliskie jeziora, spacery skutecznie zajmują wolny czas co do sekundy. Ale lato dało ciała, trzeba przyznać. I kusi mnie, by udać się na jego poszukiwania...

A jak jest u Was?
Macie dzieci? Podróżujecie z dziećmi? 
Ile miesięcy/lat mają nasi najmłodsi Globtroterzy? 
Jakie miejsca na wypoczynek z Maluchami polecacie? 
Jakie macie rady dla początkujących rodziców-podróżników?
Wasz podróżniczy, rodzinny niezbędnik?
Wasz sposób, jak wyjechać z rodziną i nie zwariować? :)

Odezwijcie się w komentarzach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz