Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kolumbia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kolumbia. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 czerwca 2022

Kolumbia - Combeima Canyon

 

  

Wizyta w kanionie Combeima była naszym pierwszym zderzeniem z bujną przyrodą kolumbijskiego interioru. Spędziliśmy tu cały dzień, włócząc się w towarzystwie lasu tropikalnego. Zachwycało nas absolutnie wszystko. Od gigantycznych liści paproci po rośliny, które u nas uprawiane są jako doniczkowe, a tam rosną niczym chwasty. Nie mieliśmy celu, nie wyznaczyliśmy planu. Kanion Combeima nie jest największą atrakcją turystyczną Kolumbii, stąd jego eksplorowanie odbywa się na zasadzie intuicji i spontanu. W sieci niełatwo o praktyczne informacje, a na miejscu trudno o anglojęzycznych rozmówców (szacun dla tych, co w liceum mieli hiszpański ;)


 

Nie przejmowaliśmy się ani trochę tym, że jesteśmy do tej przygody nieprzygotowani. Wszak przygoda nie musi mieć planu, by okazała się wyjątkowa. Ba, to właśnie ze spontanów biorą się najbardziej ekscytujące przeżycia!

Punktem startowym była miejscowość Ibague, gdzie spaliśmy. Po śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku miejscowości Juntas - to niewielka wioseczka, w której koczy się asfalt, a zaczynają szlaki. Jest bazą wypadową do kanionu. Znajdują się tu punkty informacji na temat wycieczek po kanionie, restauracje i noclegi. Niestety nie udało się nam dotrzeć do nikogo, kto udzieliłby informacji po angielski, więc musieliśmy polegać na moich bardzo podstawowych umiejętnościach i google translatorze. 


 

I co?

Jak to co. 

Jak zwykle.

Udało się :)

* bo u nas nie ma opcji, że się nie udaje. Fakt, nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem, ale to nie znaczy, że się nie udaje :)

Zostawiliśmy samochód na terenie restauracji (główny parking okazał się zagrodzony). Wypytaliśmy o drogę i poszliśmy! Snuliśmy się bez celu, nie mając pojęcia, co czeka nas za zakrętem. Pierwszym, drugim i kolejnym. I to była ogromna przyjemność. Tu droga była celem. Zatrzymywaliśmy się przy nieznanych nam roślinach lub tych, które spotykamy na co dzień, lecz nie w tak gigantycznych rozmiarach! Wsłuchiwaliśmy się w odgłosy puszczy. Piski latających nad naszymi głowami drapieżników mieszały się z cykaniem świerszczy. Oswajaliśmy się z bujną kolumbijską przyrodą. Piknikowaliśmy z widokiem na rozległy i głęboki kanion. 


 Gdy tak siedzieliśmy na skarpie... We czwórkę. W zachwycie. Dzieci zajęte smakołykami (jak jedzą, to nie w głowie im harce; można przez chwilę nie trzymać ich za rękę i zwyczajnie się wyluzować) ... poluzowały się wodze fantazji... Miałam wrażenie, że spod ściany, na której siedzieliśmy wyłoni się pterodaktyl - tego mi tylko brakowało w tej niesamowitej krainie roślinności i kolorów niczym z "Avatara"... Piękna to była chwila. Jedna z moich ulubionych. A przecież jestem dopiero na początku tej opowieści...


 

 


Od samego początku wszystko tu szło nie tak. Mieliśmy zacząć od wodospadu, który jednak okazał się nędzną kaskadą... a my szliśmy do niego 30 min w jedną stronę bez sensu, bo zaszliśmy za daleko brodząc w oślich kupach... Ale czy na pewno bez sensu? W takich okolicznościach przyrody nic nie jest bez sensu, proszę państwa! (tylko wytłumaczcie to 6-latkowi ;) 


  


Po chwili przyłączył się do nas pies. Stał się naszym towarzyszem na ten dzień. Kochany był. Spokojny. Podobny do naszego starego poczciwego Łobuza, z którym pożegnaliśmy się kilka tygodni wcześniej. Pewnie dlatego Kajetan tak cieszył się z jego towarzystwa. I nie odstępował na krok.

 

Było gorąco. Pogoda zmieniała się. W słońcu temperatura gwałtownie rosła. Trasa wiodła pod górę. Minęliśmy Mirador Los Sauces, czyli jeden z punktów widokowych. Jest ich tam kilka, a ten jest najłatwiej dostępny i większość wycieczek wiedzie właśnie tam. Autobus zatrzymuje się w Juntas, przewodnik prowadzi ekipę 15 min spacerkiem do punktu widokowego, płacisz około 10 zł, wchodzisz po kilku schodkach, cykasz fotki i idziesz na obiad.

Bawi was to? Bo nas ani trochę. Więc minęliśmy mirador niewzruszeni i wyruszyliśmy dalej. Odkryć to miejsce po swojemu. Z trudem. Bo lubimy gdy zachwyt okupiony jest wysiłkiem. Cóż. 

  

W podróży czasem następuje moment, gdy trzeba zawrócić. Nawet jeśli bardzo chcesz iść dalej. Gdy czujesz, że musisz wiedzieć, co znajduje się za kolejnym zakrętem. Szczególnie podróżujesz z dziećmi. Trzeba odłożyć na bok swoje potrzeby... albo załatwić je nieco inaczej. 

Nie udało się nam sprawdzić, co kryje się za kolejnym zakrętem. Dzieciom brakowało sił. Po kilku kilometrach zawróciliśmy. Szczęśliwi, że doświadczyliśmy tak wiele, ale i zawiedzeni, bo pozostał niedosyt.


 

Najedliśmy się w lokalnej restauracji. Obiad został ugotowany w kuchni polowej. Z wielkiego garnka pełnego ryżu kucharka nałożyła kopiastą łyżkę. Były też frytki, mięso z kurczaka. I to pyszne rozpływające się w ustach awokado. Jego smak wspominam najbardziej ze wszystkich smaków Kolumbii... Porcja wielka. Koszt 15 zł. Byliśmy głodni, ale nie dłużyło się nam czekanie... bo jak można się nudzić, gdy wokół  latają kolibry, a nieopodal przechadza się świnia :) 


 

 

 


Najedzeni, odświeżeni postanowiliśmy pokonać trasę jeszcze raz. Sprawdzić tamten ostatni zakręt. Przekonać się, czy był tego wart. 

I jak myślisz? 

Z jakim rezultatem?

Finca La Rivera. Zapisz to miejsce, jeśli wybierasz się w okolice kanionu Combeima. To siedlisko po drugiej stronie rzeki. Cudownie położone. Mające dla mnie wszelkie cechy, którymi opisałabym błogość. Sielskie. Żałowałam, że nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej.

Ale zaraz, zaraz Czytasz ze zrozumieniem? Po drugiej stronie rzeki, napisałam. Jak myśmy się tam dostali?

Patrz!

 

Na szczęście trafiliśmy na turystów, którzy pomogli nam obsłużyć to ustrojstwo. Jak to się robi? Ano Tak:


Przywołujesz wagonik, wsiadasz, zabezpieczasz i w trwodze ale i ekscytacji przemierzasz kanion na przełaj. Trwa to kilka minut. Dostarcza niesamowitych emocji. Kosztuje. Trochę pieniędzy i strachu, ale jest warte ceny. W fince możesz nocować, zjeść obiad, napić się piwa. Jest ogród i zwierzęta. Można stąd ruszyć dalej na szlak. Jedno jest pewne - jak dotarłeś tak musisz wrócić. 


 

 

 

 


Canyon Combeima. Nie wiedzieliśmy, co tu przeżyjemy, a jednak wrażenia okazały się niezapomniane. 

To dopiero początek naszej kolumbijskiej przygody. 

Zostań ze mną na dłużej i sięgaj po więcej!

A jeśli chcesz sprawić mi przyjemność, popchnij ten post dalej. Udostępnij na instagramie, facebooku. Dla ciebie to tylko chwila, a ja motywuję się, by pisać więcej!


czwartek, 12 maja 2022

Kolumbia - pustynia Tatacoa

Z jakim krajobrazem kojarzy Ci się Kolumbia? 

Gdyby zadano mi to pytanie pół roku temu, odparłabym, że z Puszczą Amazońską. To moje pierwsze skojarzenie. Po krótkiej lekturze poszerzyłabym wyobrażenia o góry. Wszak tu kończą się Andy Południowoamerykańskie (swoją drogą dlaczego google twierdzi, że się kończą, a nie że się zaczynają 🙎) Kolumbia to też Karaiby, więc region nadmorski łączę z obrazem rajskiej plaży. Jednak na pewno nie powiązałabym Kolumbii z pustynią! 

Och, Kamila, jak ty mało wiesz o świecie ;).

 

 

 

Tatacoa. Plama na mapie. Skrawek gruntu pomiędzy Kordylierą Wschodnią a Środkową. Jedyne 300 km2 jałowej powierzchni. Jedna z dwóch pustyń na terenie Kolumbii. Niebywale fotogeniczna i wprawiająca w osłupienie. Co to za miejsce, trudno opisać. Trzeba zobaczyć! Poczuć palące słońce na twarzy. Wciągnąć gorące powietrze głęboko do płuc. Spróbować objąć wzrokiem totalną nieziemskość marsjańskiego krajobrazu. 


  

Leży w odległości niecałych 300 km od Bogoty. Te 300 km jechaliśmy 7 godzin. Częściowo drogą szutrową, bo google pokazał, że będzie szybciej ( a, cholerka, nie było!). 


Taką drogą prowadził nas google. Szutrówką, przez dziury, wyrwy, koleiny, ale jednocześnie pośród łąk i zarośli. W towarzystwie śpiewu ptaków i cykania świerszczy. Przez wioski. Niesamowita była to podróż i stresująca bardzo. Szczególnie gdy przyszło nam przejechać przez most, któremu nie ufałam ani trochę...

 

  

Ten most wyrósł nam na drodze mniej-więcej w połowie drogi. Za daleko by zawracać. Łączył brzegi rzeki. Na dużej wysokości. Widok rozciągał się z niego niesamowity. Dźwięki natury były oszałamiające. Byliśmy pośrodku niczego. Po drodze minęliśmy może 2 motory i pick-upa. Niezakłócony koncert ptaków i  świerszczy. Cisza. Głusza. Szelest wiatru. Z osłupienia wyrwał mnie stukot mojego serca. Waliło jak młot. A nogi trzęsły się ze strachu. Niesamowita to była chwila. Podekscytowanie mieszało się z przerażeniem. Właśnie to pcha mnie w świat. Ciekawość i adrenalina...

Pojechaliśmy. Obraz przejeżdżającego przez most samochodu pamiętam przez łzy. 


Tatacoa warta jest każdej minuty z tej podróży. Z resztą, oceń sam!

Na pustynię wjechaliśmy od północnej strony przez Dolinę Życzeń. Tu pustynia jest szara i surowa. Zatrzymaliśmy się, by ułożyć nasz rodzinny kopczyk. Przy okazji uważnie patrzyliśmy pod nogi. To pustynia. Tu mieszkają stworzenia, które wiedzą, jak się bronić przed intruzami...

Pustynia Tatacoa to z geologicznego punktu widzenia wyschnięty las deszczowy. Teren ma różne oblicza. Część jest szara i równinna. Natomiast jej najbardziej spektakularne oblicze znajdziesz na mapie pod nazwą Desierto Roho (Czerwona pustynia). Tu skały mają ognisty, czerwony kolor i przybierają niesamowite formy: wąwozy, grzbiety, korytarze skalne. Pomiędzy skałami (które uformowała woda, mimo ze deszcz na pustyni zdarza się bardzo rzadko, a temperatury 50 stopni są normą), wiodą szlaki, którymi można eksplorować teren. Jednak na próżno szukać cienia lub schronienia, wiatr również jest tu produktem deficytowym. Stąd podczas trekkingu konieczny jest zapas wody i nakrycie głowy.

 

 

Gdy przybyliśmy na pustynię ( a był poranek, więc temperatura nie zdążyła się jeszcze rozhulać), na niebo nie było ani jednej chmurki. Żar lał się na nas niczym wrzątek. Dzieci odmawiały wyjścia z klimatyzowanego samochodu. Wyłoniliśmy się na kwadrans na punkcie widokowym i był to dla wszystkich ogromny wysiłek. Serio. Jesteśmy z tych, co kochają ciepełko, ale na wizytę w piekle się nie pisaliśmy. To było samobójstwo! Na szczęście po chwili zachmurzyło się. I ta cienka warstwa chmur uratowała ten dzień. Udało się wyjść i powędrować po okolicy. Ale dla wszystkich to był ogromny wysiłek...



  

A po wysiłku musi być nagroda! Dla wszystkich! Wszystkim się należy. I taką też odebraliśmy w miejscu Piscilodo!

Najpierw zapłaciliśmy równowartość 30 zł za wstęp dla naszej 4-osobowej rodziny. Następnie przebraliśmy się w stroje kąpielowe, by wreszcie zanurzyć się w cudownej termalnej wodzie w naturalnym termalnym basenie. Że co???


Otóż na terenie pustyni są baseny termalne. Dwa z nich z termalną ciepłą wodą (ciepłą? w takiej temperaturze? Uwierz, było bosko!): jeden głęboki i jeden płytki. Do tego błotko mineralne do tarzania się i prysznic na powietrzu, by zmyć z siebie bajoro przed kąpielą. Spędziliśmy tam 3 godziny, a dzieci i tak nie miały dość.


 

Na terenie basenów termalnych funkcjonuje tylko biedny sklepik, więc lepiej mieć prowiant ze sobą.

Pobyt w Piscilodo przy okazji wizyty w Tatacoa obowiązkowy!

Tatacoa słynie też z przejrzystego powietrza i świetnej widoczności w nocy (ze względu na oddalenie od aglomeracji). Stanowi ośrodek obserwacji astronomicznej. W okolicy obserwatorium znajduje się też najwięcej opcji noclegowych (hotele, campingi).

Punktem wypadowym na pustynię jest miejscowość Villavieja: noclegi, gastro, wycieczki. Większe miasto w pobliżu to Neiva - tu można dostać się samolotem lub autobusem z Bogoty.

Na koniec jeszcze usłyszcie moje brawa dla tych dwóch dzielnych podróżników. W najtrudniejszym momencie tej przygody, gdy żar z nieba kapał nam na głowy niczym kipiący z garnka rosół, było mi ich żal i było mi przykro, że targamy ich w miejsca dzieciom zupełnie nieprzyjazne. Ale daliśmy wszyscy radę. Zdaliśmy ten egzamin wzajemnej mobilizacji i wyrozumiałości, a na koniec w termalnych basenach wszyscy taplaliśmy się jak dzieci. I te chwile zostaną z nami na długo!

środa, 6 kwietnia 2022

Bogota - (nie tylko) darmowe atrakcje


Dziś opowiem ci, jak spędzić czas w Bogocie oraz gdzie ukryć się w deszczowy dzień (bo jest duże prawdopodobieństwo, że się zdarzy). Sprawdzimy również, co możemy porabiać w niedalekiej odległości od stolicy.

Przy dobrej pogodzie:

1. Zdecydowanie numer 1 w Bogocie to wzgórze Monserrate. 

Pisałam o nim tu. Koszt wjazdu kolejką szynową lub linową to ok. 24 zł w obie strony. Jest też wariant za free - można wdrapać się na górę na własnych nogach. Jest to opcja wysiłkowa. Przewyższenie sięga 600 m. Jednak satysfakcja i widoki z góry są tego warte (o ile właśnie nie cierpisz na jet lag i nie dopada cię choroba wysokościowa).

 2. Spacer po dzielnicy La Candelaria oraz przechadzka deptakiem Calle 7.

Ta przyjemność nie będzie cię wiele kosztować. Sam spacer jest darmowy, ale po drodze napotkasz tyle stoisk z lokalnymi przysmakami i uśmiechającymi się do ciebie egzotycznymi owocami, że nie ma szans, by nie spróbować. I bardzo dobrze! Wrażenia wizualno-smakowe 10/10!

 

 

 Sam spacer natomiast nie musi być skierowany do konkretnego celu. Tu chodzi o przyjemność kroczenia, radość z błądzenia. O klimat, atmosferę, architekturę i ludzi. Nie trzeba tu nic zaliczać i odhaczać. Nogi same cię zaniosą na plac Bolivara i w kolorowe, klimatyczne uliczki starego miasta.


Calle 7 dodatkowo zachwyci cię różnorodnością stoisk i ulicznych artystów.  

 


3. Darmowa piesza wycieczka tropem sztuki ulicznej. Obowiązuje wcześniejsza rezerwacja, jednak sama usługa jest darmowa - Bogota Graffiti Tour.

 

 

Są jeszcze inne darmowe wycieczki piesze po mieście. Warto zapoznać się z ich ofertą o tutaj.

4. Parque Simon Bolivar

Bogota to tygiel. Po kilku godzinach w smogu, zgiełku i pośród mieszających się zapachów może rozboleć głowa. Odpoczynku, spokoju i zieleni można zaznać w parku im. Bolivara.

 5. Parque Mirador de Los Nevados - oferuje panoramę miasta. 

    https://ambientebogota.gov.co/parque-mirador-de-los-nevados
 

6. Jardin Botanico de Bogota.

Ogród botaniczny. Największy w Kolumbii. Można znaleźć tam ikony kolumbijskiej fauny i flory, jak palma woskowa czy orchidea Flor de Mayo. Wstęp ok 27 zł. Strona internetowa klik

   https://ambientebogota.gov.co26

Pod daszkiem, by skryć się przed deszczem:

1. Darmowe wejście do Pałacu Prezydenckiego - Casa de Narino. Procedura jest dość skomplikowana, gdyż należy wcześniej ubiegać się o rezerwację i na stronie internetowej zaleca się minimum 15-dniowe wyprzedzenie, więc nie jest to opcja dla spontanicznych podróżników. Nie mniej jednak jest to darmowa atrakcja, a szczegóły składania wniosków opisano na stronie internetowej.

2. Museo Botero - słynnego kolumbijskiego artysty. Obiekt udostępniony jest turystom za darmo.

   https://www.tripadvisor.co.nz 

 

https://mariarincon.me/tag/fernando-botero-museum/

3. Museo de Oro - według mnie miejsce nie do pominięcia, wszak to m.in. w Kolumbii narodził się mit Eldorado, który ściągnął europejskich konkwistadorów wiedzionych wizją ogromnego bogactwa. Muzeum w niedziele jest darmowe, jednak wstęp w pozostałe dni kosztuje ok. 3 zł. W środku zobaczymy kolekcję złotych narzędzi i ozdób oraz poznamy metody ich wyrobu, jakimi posługiwali się Indianie. Bardzo nas wciągnęło to miejsce.

 

 

 

4. Muzeum Narodowe

Zawiera kolekcję artefaktów jak i sztuki współczesnej. Najstarsze muzeum w Bogocie znajdujące się w dawnym więzieniu. Koszt to 3 zł, więc można je uznać za darmową rozrywkę. Strona internetowa klik.

5. Muzeum Historii Policji.

Mieści się w dawnej siedzibie policyjnej. Turyści przychodzą tu dla wystawy o pablo Escobarze i spędzają tu średnio 30 min. Wstęp darmowy. Strona klik!

6. Muzeum Militarne.

Przedstawia dwustuletnią historię wojsk lądowych, powietrznych i morskich. Wstęp darmowy. Spędziliśmy tam około godziny. Strona internetowa klik. 

  https://elturismoencolombia.com

7. Muzeum Sztuki z kolekcją od czasów kolonijnych po współczesne. Darmowe. Klik. 

8. Teatro Colon. 

Narodowy teatr Kolumbii mieści się w neoklasycystycznym budynku, a jego wnętrze ozdobione jest bogatymi freskami. Repertuar i bilety dostępne na stronie internetowej.

https://en.tripadvisor.com.hk

 9. Mercado de Paloquemao

Nie można pominąć wizyty na lokalnym targu, szczególnie w tak egzotycznym kraju jak Kolumbia. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej ilości zupełnie mi obcych owoców i warzyw... Uczta dla zmysłów. Zjada się oczami!

http://www.kolumbia.travel/trip/bogota
 

10. Andrés Carne de Res - restauracja / club nocny. Dziś będący nie tylko lokalem gastronomiczno-rozrywkowym, a doświadczeniem kulturowym na liście atrakcji Bogoty.

   www.tripadvisor.com


 Jednodniowe wycieczki z Bogoty:

1. Podziemna solna katedra Zipaquir.

Od wieków, jeszcze przed nadejściem konkwistadorów, wydobywano tu sól na potrzeby mieszkańców i w celach handlowych. W 1932 r. kopalnię przekształcono w kaplicę, a w 1954 otwarto katedrę. Obiekt znajduje się na liście UNESCO. Do miejscowości Zipaquir można dojechać autobusem publicznym w niecałą godzinę za ok. 4 zł. Wstęp do katedry według cennika 75 zł. Dodatkowe informacje tutaj.

https://pixabay.com/photos
 

2. Villa de Leyva

Kolonialne miasteczko z cichą i urokliwą starówką. Uznawane za jedno z najpiekniejszych w Kolumbii. Podróż w jedną stronę trwa 3 h. Dość daleko na jednodniową wycieczkę, ale patrząc na zdjęcia, warto.


   www.itinari.com
 

3. Laguna de Guatavita

Źródła podają, że tu początek ma mit El Dorado. Że właśnie na dnie laguny spoczywają złote skarby. Laguna była świętym źródłem w kulturze ludu Muisca, centrum wszechświata, siedzibą bogów. Kolonizatorzy mieli obsesję na punkcie znalezienia tego złota. Nikomu się to do tej pory nie udało... Około 40 min od laguny znajduje się urokliwe miasteczko Guatavita.

   www.tripadvisor.co.nz
 

4. Wodospady La Chorrera oraz El Chiflón 

Można dostać się tam komunikacją publiczną lub wykupić zorganizowaną wycieczkę. Trasa piesza zajmuje około 3 godzin. 

  www.getyourguide.pl
 

5. Coffee / Cocoa tours.

Wycieczki na farmy kawowca zwane finkami oraz na farmy kakaowca są tu bardzo popularne. Jeśli nie wybierasz się do Zona Cafetera, pobyt w Bogocie jest doskonałą okazją, by zobaczyć, jak rośnie kawowiec lub kakaowiec i jaką drogę przebywa ziarno, by stać się kawą lub czekoladą.

Taką wycieczkę można wykupić w biurze z transportem i przewodnikiem lub zaaranżować bezpośrednio z farmą (wygooglować i skontaktować się, najczęściej za pośrednictwem WhatsApp).

Dotarłeś_aś do końca? Nie wychodź bez słowa!