Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ojcowski Park Narodowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ojcowski Park Narodowy. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 sierpnia 2014

Złota jesień w Ojcowskim Parku Narodowym cz.II

Drugi dzień naszej błyskawicznej wycieczki upłynął pod znakiem wędrówki po Ojcowskim Parku Narodowym. Pogoda dopisała, było słonecznie i cieplutko, a przepiękny jesienny krajobraz zachęcał do pieszych wojaży. Przygodę zaczęliśmy w miejscowości Czajowice. Tu na parkingu zostawiliśmy samochód i powędrowaliśmy w górę w kierunku Jaskini Łokietka - najbardziej popularnej w OPN.


Z Grotą Łokietka wiąże się legenda. Podobno tu skrył się Władysław Łokietek, uciekając przed pościgiem króla czeskiego Wacława II. Łokietek miał tu przebywać ok. 6 tygodni. Skąd motyw pająka na wejściu? Ponoć pająk pomógł królowi w ucieczce - szybko zaplótł sieć w wejściu do groty, czym zmylił ścigające Łokietka wojsko.



Jaskinia jest dość surowa - pozbawiona zadziwiających form skalnych, a oferująca jedynie drobne i krótkie nacieki. Po wizycie w Jaskini Raj byliśmy nieco zawiedzeni. Jednak Grota Łokietka może poszczycić się sporymi rozmiarami. Jej długość wynosi 320m, a największe pomieszczenie - Sala Rycerska ma 25 m długości i 10 m szerokości. Jest też bardzo wysoka.


W jaskini panuje stała temperatura ok. 10 stopni, więc należy pamiętać o odpowiednim ubiorze.

Po wyjściu z jaskini temperatura na zewnątrz znacznie się podniosła. Słońce pięło się coraz wyżej, nadając kolorowym liściom złotą poświatę. Patrząc w górę, migotały nam nad głowami mieniące się wszystkimi barwami jesieni korony drzew, a pod nogami szeleścił usłany z listowia dywan. Jakby mało było wrażeń, dmuchający co chwilę wiatr fundował nam prysznic z opadających liści. Spacer do Bramy Krakowskiej wiodący przez las, a więc pozbawiony widoków na dolinę, przysporzył nam wielu pozytywnych wrażeń.



Niebieski szlak zaprowadził nas do Bramy Krakowskiej. Po przejściu przez nią ukazał nam się nam się widok na dolinę i otaczające ją skały. Zapowiadało się bardzo ciekawie, więc nie mogliśmy się doczekać, żeby spojrzeć na wszystko z góry. Zanim jednak popędziliśmy w kierunku Chełmowej Góry, zatrzymaliśmy się na chwilę na dywanie jesiennych liści. Nie mogłam się oprzeć. Wbiegłam w nie, ciesząc się jak dziecko, podrzucałam do góry, tworząc kolorowy deszcz. Lubię od czasu do czasu zapomnieć o swoim wieku i pochichotać jak kilkulatka, cieszyć się z małych rzeczy i pozwolić sobie na odrobinę dziecinady. Robicie tak czasem? Jeśli nie, zmieńcie to koniecznie.Takie chwile są w życiu bardzo potrzebne :)



  
W końcu trasa stała się nieco bardziej ambitna. Przestaliśmy iść z górki, zeszliśmy z gładkiej asfaltowej ścieżki na szlak prowadzący ku górze. 

 

Trochę czasu zajęło nam, zanim wydrapaliśmy się na grzbiet, ale widok, jaki czekał na nas z góry, wart był wysiłku. Przed oczami mieliśmy Dolinę Prądnika skąpaną we wszystkich kolorach tęczy. Drzewa mieniły się dygotającymi na wietrze liśćmi w kolorach od ciemnego brązu, poprzez rudości, czerwienie, pomarańcze, na żółciach kończąc. Całemu temu spektaklowi towarzyszyło piękne słońce, które ogrzewało buzię i rysowało na niej uśmiech. Nic tylko usiąść i wzdychać: do widoków, do słonka, do siebie nawzajem :)





I tak idąc zielonym szlakiem wzdłuż grzbietów, a następnie schodząc ku dolinie, dotarliśmy do Ojcowa, gdzie zwiedziliśmy ruiny średniowiecznego zamku. Z dawnej budowli zamkowej nie pozostało wiele. Jedynie resztki murów obronnych, części budynków mieszkalnych, wieża i brama wjazdowa. Potrzeba intensywnie poruszyć wyobraźnię, aby odtworzyć zamek w pełnej krasie. Jednak jeśli nie dla ruin, warto odwiedzić to miejsce, aby rzucić okiem na pełen obraz doliny. Z ruin zamku prezentuje się ona wspaniale.


Po południu musieliśmy pożegnać się z Ojcowskim Parkiem Narodowym. Niewiele mieliśmy czasu, aby nacieszyć się jesienią w górach, ale wykorzystaliśmy go w pełni. Na noc nie wracaliśmy do Krakowa, a ruszyliśmy w stronę stolicy. Został nam jeszcze jeden dzień i właśnie na Warszawę zdecydowaliśmy się go przeznaczyć.

Kiedy dotarliśmy do stolicy, było już ciemno. Jednak nam nie brakowało sił na wieczorne wojaże. Szybko zameldowaliśmy się w hostelu i popędziliśmy tramwajem do centrum na spacer po Starym Mieście.


sobota, 2 sierpnia 2014

Złota jesień w Ojcowskim Parku Narodowym

 

Zawsze marzyło mi się, żeby zobaczyć góry w kolorach pięknej złotej polskiej jesieni. Niełatwa to sprawa z racji mojego zawodu, ale nie niemożliwa. Marzenia rzadko realizują się same. Najczęściej trzeba im nieco dopomóc, np. zarywając nockę lub dwie. Zmęczenie można odespać później, a radość z wyjazdu pozostaje na długo...

"Cudze chwalicie, swego nie znacie" - jak wiele prawdy jest w tym słynnym porzekadle. Warto raz na jakiś czas zaniechać dalekich wojaży i skupić się na Polsce, która ma wiele do zaoferowania. Ciekawostki są rozsiane po całym kraju, dobrze więc dokładnie przeanalizować mapę i poszukać ich przy trasie tak, aby jak najmniej czasu tracić na podróż, a jednocześnie jak najwięcej zobaczyć.

Dwudniowy wypad w Tatry byłby mało rozsądnym szaleństwem. Po dojechaniu na miejsce okazałoby się, że czas wracać. Trzeba było więc znaleźć nieco bliżej położony cel ale nie mniej atrakcyjny. Padło na Ojcowski Park Narodowy, do którego chciałam pojechać już od dawna.

Pierwszym przystankiem na trasie była wieś Zagnańsk, która choć niewielka, skrywa potężny pomnik przyrody - Dąb Bartek, jeden z najstarszych w Polsce dębów. Wiek drzewa oceniany jest na ponad 600 lat, a jego obwód w najszerszym miejscu wynosi ponad 13 m. Drzewo samo w sobie jest takim ciężarem, że jego konary podparte są teleskopowymi wspornikami, aby uchronić je od zawalenia.



Dąb Bartek to zaledwie namiastka atrakcji, jakie oferuje województwo świętokrzyskie. Okolice Kielc są bardzo bogate turystycznie. Zaledwie 35 km od Zagnańska znajduje się miejscowość Chęciny, a stamtąd już bardzo blisko do jaskini Raj - jednej z najpiękniejszych jaskiń krasowych w Polsce.

Trasa turystyczna wynosi zaledwie 180 m, więc spacer nie jest długi, ale dostarcza tylu wrażeń, że zdecydowanie warto zahaczyć o to miejsce. Jaskinia zachwyca bogactwem form skalnych. Stalaktyty, stalagmity i stalagnaty przybierają przeróżne kształty i przy pomocy odrobiny dziecięcej wyobraźni można spotkać tu bajkowych bohaterów czy też postaci z najgorszych koszmarów. Nigdy wcześniej nie miałam okazji być w prawdziwej jaskini, tym większe były moje wrażenia i zachwyty.

Jedyne czym się rozczarowałam to zakaz robienia zdjęć. Bez aparatu czułam się odrobinę jak bez ręki. Bez zdjęć relacja z jaskini wydaje mi się jakaś taka pusta i niepełna. No cóż, wkleję chociaż link do oficjalnej strony Jaskini Raj, musicie zadowolić się znajdującą się tam galerią.

Przerwa na kanapkę i kolejne, tym razem nie więcej jak 10 km w trasie do następnej atrakcji - Zamku w Chęcinach.

Mieliśmy pecha, bo zamek był zamknięty z przyczyn remontowych. Wybraliśmy się mimo to do jego bram. Pogoda dopisała, więc spacerek dobrze nam zrobił, a zamek z bliska prezentował się zupełnie inaczej niż z parkingu.

Z daleka widać jedynie baszty i zarys murów, które wyłaniają się z bujnej roślinności.


Jak się okazuje, im bliżej tym wcale nie lepsze widoki...


Kiedy zaparkowaliśmy tuż przy szlaku prowadzącym do zamku, zza koron drzew wytykały już tylko końcówki baszt.

Najlepiej mogliśmy przyjrzeć się budowli, stojąc tuż przy niej.

Zamek w Chęcinach pełnił w średniowieczu istotną funkcję. XIV - XV w. to okres jego świetności aż do 1465 r., kiedy to na zamku wybuchł pierwszy pożar, a po nim kilka następnych. XVII w. był szczególnie trudnym dla zamku okresem - został on kilkukrotnie splądrowany i zdewastowany przez Szwedów. W XVIII w. mury zamku służyły już tylko za materiał budulcowy dla mieszkańców. W czasie I wojny światowej ruiny zostały wykorzystane przez Rosjan, a podczas II wojny światowej zamek cudem uniknął zawalenia z powodu eksploatacji kamienia z Góry Zamkowej służącego jako budulec dróg w Generalnym Gubernatorstwie.Od zakończenia II wojny światowej budowla stale podlega powolnym pracom renowacyjnym.



Do celu dojechaliśmy w godzinach popołudniowych. Piszczałam z radości, kiedy wreszcie przed nami stanęła dumnie słynna Maczuga Herkulesa. Może to zabawne, ale mimo tylu już odkrytych przez nas na świecie niesamowitych miejsc, ja zawsze chciałam odwiedzić Ojcowski PN z Zamkiem na Pieskowej Skale i Maczugą Herkulesa na czele. I jeszcze udało mi się to zrobić właśnie jesienią! Pełnia szczęścia... :)


 

I w tym miejscu powinnam jak zwykle nastukać parę słów o historii, podać kila istotnych faktów, choćby dat i nazwisk...
Tym razem będzie jednak inaczej. Kto zainteresowany, o historii zamku może poczytać sobie sam.
Ja poprzestanę jedynie na zdjęciach, bo widoki są tak piękne, że grzechem byłoby zakłócać je słowami...

 

 

 




Pierwszy dzień naszego krótkiego spontanicznego wypadu na południe Polski zakończyliśmy w Krakowie w przytulnym hostelu niedaleko Starego Rynku.  


Tak się jakoś składa ostatnio, że rok w rok jesteśmy w Krakowie. Czasem jedziemy tu celowo, czasem jedynie przejazdem. Bywa, że jesteśmy już na tyle blisko, że żal nie nadrobić tych kilkunastu kilometrów - tak było tym razem. Według mnie Kraków jest najpiękniejszym polskim miastem, gdzie zawsze chętnie wracam. Nie przywodzi mnie tu nic konkretnego. Całokształt po prostu. Urokliwe uliczki, piękna architektura, dusza sięgająca odległej historii i będący wisienką na torcie Wawel górujący dumnie nad miastem, będący zawsze okazją nie do odrzucenia do wieczornego spaceru...