Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Olandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Olandia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 listopada 2019

Olandia cz. II

Poprzednio było o Olandii południowej, dziś zatem kolej na północną. Co możemy zrobić po północnej stronie wyspy, na co się tam natkniemy, czym zachwycimy? Już spieszę z odpowiedzią!



Największym miastem wyspy jest Borgholm. Samo miasto nie zwróciło mojej uwagi, jednak okolice są warte zainteresowania. Tu znajduje się królewska posiadłość wypoczynkowa Sollidens Slot, jednak nas o wiele bardziej zaintrygował średniowieczny zamek, a raczej ruiny, które zostały po pożarze, który strawił budowlę w 1806 r.





Zamek Borgholm imponuje rozmiarem. Jest przeogromny. Jego wielkość widać z daleka, jednak dopiero krocząc niezliczonymi korytarzami i pokonując niekończące się ilości stopni, zaczynamy rozumieć, jak wielka to budowla. Zaczyna się niepozornie. Kupujemy bilet w odrębnej budce, znajdującej się przy parkingu, kilkadziesiąt kroków od zamku. Najpierw przechodzimy przez bramę - będącą tunelem prowadzącym na dziedziniec. Tu wita nas stukot kopyt, który odbija się od kamiennych ścian. Dzieciaki robią wielkie oczy, nasłuchują. Od pierwszych chwil wiemy, że będzie fajnie.
 
 

Na dziedzińcu dobiegają nas jęki - okazuje się, że wydobywają się z lochów. To skazańcy zawodzą, czekając na stracenie. Krążymy po pomieszczeniach, nieco się gubimy, wchodzimy do muzeum, następnie zaczynamy wspinaczkę po niezliczonych schodach. Wreszcie docieramy na wyższe piętra, skąd podziwiamy okolicę i Bałtyk.





Nie przemierzyliśmy wszystkich ścieżek, nie zajrzeliśmy do wszystkich zakamarków. Było ich zbyt wiele. Na koniec dzieci miały swoje 5 minut na drewnianym zamkowym placu zabaw, a my mogliśmy w spokoju bez ich szczebiotu jeszcze przez chwilę nasycić się atmosferą tego miejsca.
To co, odwiedzicie Borgholm Slott, gdy zawędrujecie na Olandię?





Jadąc dalej na północ, trzymamy się zachodniego brzegu, gdyż tu po drodze spotykamy 2 niezwykłe miejsca: zagroda wielbłądów (tak, wielbłądów, nic mi się nie pomyliło) oraz niezwykłe raukary w Byrum, których mogę obejrzeć tysiąc, a nadal będą mnie zachwycać kształtami, formami i szumem odbijających się od nich fal. Po drodze przejeżdżamy przez Sandvik i napotykamy największy na wsypie wiatrak, w którym dziś znajduje się restauracja.
 
 

 


 








 

Wreszcie przesiadamy się na rowery. Pogoda rozpieszcza, choć nad morzem wieje prosto w twarz. Startujemy w Byxelkrok. Pierwsza część trasy przebiega ścieżką rowerową tuż nad Bałtykiem. Jest cudnie. Widoki boskie.


Zmierzamy do latarni morskej Lange Eric, która znajduje się na północnym krańcu wyspy. Jest trochę niższa niż Długi Jan (Lange Jan), ma 32,1 m wysokości, a na górą prowadzi 138 stopni. Trasę po schodach pokonujemy bez problemu, mam wrażenie jednak, że oddycham o wiele szybciej niż 3-latek i 5-latka... :)

 







 

Latarnię można obejść, tuż za nią jest plaża pełna otoczaków i zbudowanych z nich kopczyków. Tu postawiliśmy nasz rodzinny, który dołączył do imponującej kolekcji. Fajnie dziś siedzieć przed laptopem, oglądać zdjęcia i uśmiechać się z dumą na myśl, że tam gdzieś w Olandii niedaleko latarni stoi nasz osobisty rodzinny kopczyk z kamieni :)






Trasa okazała się trochę dłuższa niż planowaliśmy, znów wracaliśmy zmęczeni i głodni, ale na pewno nie pozbawieni chęci na dalsze przygody. Na parkingu odgrzaliśmy kolejne danie słoikowe i dalej podążyliśmy już na czterech kołach w kierunku słynnej plaży w Boda.



Gdy dotarliśmy na miejsce, plażowicze już wracali. Robiło się chłodno. Jednak znaleźli się tacy, którym nie straszny wiatr i chłodna woda. Podzieliśmy się na 2+2, dwoje w wodzie, dwoje na plaży.


 

Na rzecz plaży w Boda zrezygnowaliśmy z Trollskogen - powyginanego lasu troli. Zdecydowaliśmy, że podobne atrakcje mamy u siebie, więc można odpuścić. Dzieci z pewnością by nam za to podziękowały - u wejścia na plażę w Boda znalazły fantastyczny plac zabaw!





 

Wracając, zatrzymaliśmy się w Storlinge przy rzędzie wiatraków. I znów frajda, bo jeden był otwarty!
 
 



Na tym zakończyliśmy przygodę z Olandią, a będąc już u wylotu w kierunku Ystad, postanowiliśmy pozwolić sobie na odrobinę relaksu i ambitny plan zwiedzania miasta i zamku Kalmar zamieniliśmy na beztroskie lenistwo na plaży Kalmarsundsbadet, gdzie odpoczywaliśmy przy 30 st C z widokiem na zamek i w wodzie pełnej meduz :)




czwartek, 24 października 2019

Olandia cz. I

Olandia - sąsiadka Gotlandii. Jest mniejsza, połączona z lądem 6-km mostem. Czytając o wyspie przed wyjazdem, nabrałam o niej wyobrażenia młodszej siostry Gotlandii. Tej mniej urodziwej, nie tak utalentowanej, traktowanej trochę po macoszemu. A niech to! Pomyliłam się! I to jak!

Przygoda z Olandią zaczyna się jeszcze zanim postawimy stopę na jej ziemi - tuż po wjechaniu na słynny most olandzki, który łączy wyspę ze stałym lądem. Most jest darmowy, prowadzi przezeń szeroka 2-pasmowa droga, po drodze przewijają się malownicze widoczki.


Co spotykamy po drugiej stronie? Powitanie zgotują nam rzędy drewnianych wiatraków. Jest ich tam mnóstwo. Ustawiają się w szeregu przy drogach. Są piękne. Stanowią nieodłączny element olandzkiego krajobrazu.


 

Bywa, że towarzyszą im kamienie runiczne i grobowce ułożone w kształcie łodzi. Gdy przywołuję w pamięci obrazy z Olandii, wiatraki pojawiają się jako pierwsze. To one w dużej mierze budują moją własną wizję wyspy Oland.


Skąd w Szwecji tyle wiatraków? Kto je tam postawił, do czego służyły, co oznaczały? Niegdyś wiatrak wyrażał status majątkowy gospodarza. Kto nie ma wiatraka, nie liczy się w społeczeństwie. To tak jakbyś dziś nie miał BMW. Dramat, prawda? ;)




 

Olandzcy gospodarze stawiali więc wiatraki na swoich posesjach, a ten, kto w mieszku miał trochę
więcej monet, stawiał ich nawet 5. Są inne niż na Gotlandii. Drewniane, stojące na obrotowym mechanizmie. Niektóre zamknięte na cztery spusty, inne otwarte, chętne, by zaprosić do środka.
Chcecie zobaczyć ustawione w rzędzie wiatraki? Wpiszcie w GPS: Störlinge, Lerkaka, Resmo, Getlinge. W Sandvik  natomiast zobaczycie jeden, ale za to spośród wszystkich 300 największy.

Co warto zrobić na Olandii? Które punkty z długiej listy atrakcji wybrać? Gdzie pojechać, co zobaczyć, czego nie przegapić? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. O tym, co na wyspie można robić, pisałam tu: Szwecja - plan, a co zrobić trzeba, to już kwestia indywidualna. My stronimy od atrakcji płatnych, wybieramy tylko te, które naprawdę nas fascynują. Nie kręcą nas też muzea, chyba że te "żywe". I zdecydowanie od cywilizacji wolimy naturę.





Na Olandii zdecydowaliśmy się zapłacić wejściówki do Eketorps Borg. Jest to forteca z epoki żelaza, po gruntownej przebudowie w średniowieczu. Pierwsza osada powstała tu w roku 300 p.n.e.. Zbudowano tu ok. 20 domów, wzniesiono mury obronne. Z czasem twierdza się rozrastała, przybyło ludności. W 400 r. n.e. Eketorps zamieszkiwało już 150-200 ludzi wraz ze zwierzętami hodowlanymi. W średniowieczu miejsce stało się garnizonem militarnym z ponad 100 zabudowaniami wewnątrz.


 



Dziś można zwiedzać zrekonstruowane chaty, wziąć udział w zajęciach dla dzieci, przechadzać się wzdłuż murów obronnych i podziwiać panoramę. Wewnątrz chat jest małe muzeum przedstawiające historię grodu oraz odnalezione podczas wykopalisk przedmioty: narzędzia, przybory domowego użytku, biżuterię.






Eketorps żyje i oferuje żywą lekcję historii. Pozwala uczyć się i bawić jednocześnie nie tylko dzieciom ale i dorosłym. Daje szansę na wspólne spędzenie czasu w miejscu owianym tajemnicą, tętniącym duchem historii. Uwielbiam takie miejscówki, zarażam tą miłością dzieci. Hm, ale czy na pewno zarażam? Wydaje mi się, że wcale nie muszę...


 

Eketorps Borg zwiedzimy za 50 SEK, 25 SEK dzieci, maluchy za darmo. Wewnątrz możemy liczyć na przygotowane dla dzieci stanowiska. Są drewniany gry, przy których świetnie bawi się cała rodzina.


 Jest stół plastyczny, dzieci malują, a dorośli przeglądają zbiory archeologiczne w gablotach. Przy stole z koralikami można zrobić sobie bransoletkę. Z Eketorps wszyscy wyszliśmy przyodziani w nową biżuterię. Przy stanowisku z Wikingiem (ubrany w średniowieczny pan z długą brodą) można zapleść warkoczyki na tysiąc sposobów. Zobaczcie jaką cudną ozdobę zgotowała mi moja 5-latka.



Będąc już na południu wyspy, mamy na wyciągnięcie ręki najcenniejszy przyrodniczo skarb Olandii - Stora Alvaret. Jest to rozległy rezerwat przypominający afrykańską sawannę czy azjatycki step. Jego mikroklimat jest tak unikatowy, że wpisano go na listę UNESCO.

 

Obszar niemalże pozbawiony jest drzew, rosną tu jedynie trawy i porosty, a dzięki temu, że na Olandii klimat jest najcieplejszy w całej Szwecji, polubiły to miejsce kwiaty egzotyczne - storczyki, których na wyspie można znaleźć kilka gatunków.  Teren jest równy, dzięki czemu drogi są proste, a widoki rozległe. Równinę najlepiej zwiedzać na rowerze. Podróżując na dwóch kółkach, jesteśmy bliżej natury, oddychamy nią, słyszymy ją, chłoniemy całym ciałem. I wzmacniamy mięśnie, rzeźbimy nogi, wypalamy zbędny ciężar i robimy miejsce na pyszne lody, których potem musimy poszukać nieco dalej - w Borgholm!


Wskakujemy więc na rowery, pakujemy torby. A co w nich jest? Uśmiejecie się! Oprócz podstaw, jak to z dziećmi: ubrania na zmianę, wilgotne chusteczki, picie i przekąski, ciepłe bluzy... jednorazowy grill, kiełbaski, keczup i chleb! A jakże, przecież po przebytej drodze trzeba będzie zjeść obiad i my jesteśmy na to przygotowani!



Przez Stora Alvaret ruszamy na południe, na sam kraniec wyspy, w kierunky Lange Jan, czyli latarni morskiej, która znajduje się w ptasim sanktuarium - znajdziemy tu stację ornitologiczną, wieże obserwacyjne, centrum edukacyjne, wielu ptasich amatorów i w roli głównej - niezliczone ilości ptaków - podobno ponad 300 gatunków!


Lange Jan to najwyższa latarnia morska w Szwecji - 42 m  wysokości. Na górę prowadzi 197 stopni, które pokonaliśmy na wdechu - dzieci wręcz biegły na górę, jakby niosła je jakaś niewidzialna siła. Jedni mówią, że to podekscytowanie, inni nazywają to ciekawością, a ja po prostu wiem, że do przodu pchała je nasza stara dobra znajoma, a na imię jej Przygoda. Świetnie, że nieodłącznie towarzyszyła nam podczas podróży po południowej Szwecji. Z nią jest po prostu weselej! :)



Widoki z latarni - niebywałe! Ja byłam zachwycona. Z jednej strony Bałtyk aż po horyzont, z drugiej strony równina Stora Alvaret, w uszach i we włosach wiatr, a to wszystko przy akompaniamencie ptasich śpiewów. Nie twierdzę, że jestem amatorką ptasich obyczajów, jednak takie scenerie wprawiają mnie w całkowity zachwyt, totalne oszołomienie, absolutne zamyślenie i ekstremalne rozluźnienie. Jak miło, że Krzyś zabrał dzieciaki na dół, abym mogła się tak bez przeszkód oszałamiać przez bardzo długą chwilę...






Droga powrotna była łatwiejsza - wiatr przestał wiać nam w twarz, a zaczął w plecy. Od zachodu towarzyszył nam Bałtyk, od wschodu Stora Alvaret. Ze środka zaczął odzywać się lekki głodek, więc zaczęliśmy rozglądać się za miejscówką na nasz mini barbecue. Tego dnia kiełbaski z grilla smakowały jak nigdy wcześniej. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Gettlinge, gdzie zwrócone ku morzu wiatraki czekają na zachwyty odwiedzających w towarzystwie tajemniczych kamieni...





Skąd się wzięło tyle kamieni na Olandii? Pozostawił je lodowiec. Ludzie przypisali im magiczne moce. Czcili je, przyozdabiali, układali w przeróżne kombinacje. Służyły do pochówków, modłów. Zapisywano na nich rodzinne historie. Dziś stanowią pożywkę dla historyków, amatorów pierwotnych kultur, turystów. Są nieodłącznym elementem krajobrazu i nadają wyspie niepowtarzalny owiany tajemnicą klimat.


Z cyklu: Zrób mi ładne zdjęcie i mistrz drugiego planu :D



Słońce zbliżało się już do linii horyzontu. Czas wracać. Ciekawił nas mini domek, który wynajęliśmy na tę noc. Czy naprawdę można pomieścić wszystko na 20 m2? Zaraz się przekonamy, jednak najpierw zajrzyjmy do zatoki Eckelsudde sälskyddsomrade, gdyż można tam spotkać foki!!! Jaka była radość, gdy okazało się, że są!  I to ile! Razem naliczyliśmy 8.


A oto nasz mały czerwony skandynawski domek o powierzchni 20 m2, z kuchnią, łazienką, jadalnią i sypialnią za 122 zł/noc. Łóżko było tak duże, że spaliśmy w czwórkę... w poprzek! :) Okazuje się, że można tak zagospodarować małą powierzchnię, że jest wszystko, czego potrzeba, a przemyślane dodatki sprawiają, że robi się przytulnie i miło. Szkoda, że spędziliśmy tam tylko jedną noc.