Washington, centrum nie tylko amerykańskiej ale i światowej polityki, zupełnie nie przypomina typowej amerykańskiej metropolii. Zamiast tonących w chmurach wieżowców, zatłoczonych chodników i ulic pełnych żółtych taksówek mamy mnóstwo zieleni i interesującą neoklasycystyczną architekturę. Założone u schyłku XVIII w. miasto swój okres intensywnego rozwoju miało na początku XIX w. Washington jest więc miastem bardzo młodym, a mimo to spacerując jego ulicami, czujemy się, jakbyśmy przenieśli się co najmniej kilka stuleci wstecz. Skąd więc ta ciekawa architektura? Otóż Washington zaprojektowano w celach reprezentacyjnych i rzeczywiście zadanie to miasto spełnia perfekcyjnie, gdyż corocznie odwiedza je 20 mln turystów.
Zwiedzanie Waszyngtonu zaczęliśmy od Kapitolu. Zaparkowaliśmy na jednej z uliczek, najbliżej jak się dało, opłaciliśmy parkometr i udaliśmy się w kierunku z daleka widocznej białej kopuły. Dobrze, że nasz cel góruje nad miastem, bo idąc zgodnie z zawartym w przewodniku planem miasta, znaleźlibyśmy się na drugim jego końcu - autor mapy rysował ją chyba po kilku głębszych ;)
United States Capitol znajduje się na wzgórzu Capitall Hill. Dzięki temu widać go z daleka. Dodatkowo jego śnieżnobiały kolor sprawia, że lśni w słońcu, a jego elegancja dodaje majestatu i uroku. Kopuła wygląda dość znajomo - wzorowana jest bowiem na rzymskiej katedrze św. Piotra.
Na zdjęciu National Archives:
Przez cała drogę nie straciliśmy obeliska z oczu ani na chwilę - i całe szczęście, bo na mapie nie mogliśmy polegać...
Washington Monument liczy 169 m wysokości i jest najwyższą budowlą metropolii. Na wysokości 153 m znajduje się platforma widokowa, my jednak byliśmy w Washingtonie po południu, kiedy platforma była już zamknięta.
Minęliśmy więc obelisk, podziwiając go jedynie z zewnątrz i idąc brzegiem jeziorka, doszliśmy do Jefferson Memorial - budowli przypominającej rzymski Panteon. W środku znajduje się olbrzymi, ponad 6-metrowy pomnik Jeffersona.
Na zachodnim brzegu Tidal Basin znajduje się pomnik Franklina Delano Roosevelta, choć nie jestem pewna, czy pomnik to odpowiednie określenie. Jest to cały kompleks położony wśród drzew, z licznymi kaskadami, pośród których wyrastają kamienne ściany z cytatami sławnego prezydenta. Jest też część poświęcona jego żonie, Eleanor.
Zupełnie przypadkiem natknęliśmy się na olbrzymich rozmiarów pomnik M.L. Kinga. Nie był on zaznaczony na mapie, a warto, przechodząc, podejść bliżej.
Kierując się w stronę Białego Domu minęliśmy National World War II Memorial, skąd mieliśmy też widok na Lincoln Memoral.
The White House prezentował się równie dostojnie jak w amerykańskich filmach. Ze wszystkich stron otoczony płotem, oblężony przez turystów. Na dachu co chwilę pojawiał się ochroniarz. Nie można było podejść bliżej niestety, ale solidny zoom w kamerze umożliwił nam głębokie spojrzenie w oczy strażnikowi, a nawet dokładne oględziny żyrandola zawieszonego w jadalni :)
O ile w przypadku widoku na tylną fasadę budynku możemy mówić o majestacie i dostojeństwie, o terenie wokół Białego Domu powiedzieć tego nie można. Otaczający apartament Obamy park usłany jest minami, zbliżając się do płotu trzeba bacznie spoglądać pod nogi, aby nie wdepnąć przypadkiem w kupę licznie występujących tam gęsi... ;)
Kupy nieco nadszarpują nieskazitelny wizerunek miasta, podobnie jak na każdym kroku protestujący obywatele. Może i nie ma pikiet czy burd, jednak takie obrazki napotykaliśmy często.
Spacer po centrum miasta zajął nam całe popołudnie. W Washingtonie spędziliśmy około 5 godzin, co wystarczyło nam w zupełności, żeby przyjrzeć się najważniejszym zabytkom, poznać architekturę miasta, zasmakować jego atmosfery. Po 21. szczęśliwi z powodu udanego dnia i braku mandatu, który groził nam za dawno już nieważny bilet parkingowy, wyruszyliśmy dalej, za kierunek obierając New York...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz