wtorek, 6 czerwca 2017

Karlskrona w 1 dzień

 

 

Wolna chwila.
Hm, może by napisać post na blogu? Ale na czym to ja się zatrzymałam. Karlskrona była? Gubię się już sama czasami... Ano była, ale jako plan! Post z 30 sierpnia 2016 roku doczekał się realizacji w pewien mroźny marcowy weekend.

 

Pomysł zrodził się spontanicznie i tak też został wykonany. Skorzystaliśmy z promocji na Groupon.pl, gdzie Stenaline oferuje rejsy Gdynia - Karlskrona - Gdynia z 1-dniowym pobytem w mieście za 219 zł. Śniadania i napoje (wyskokowe również ;) ) zabraliśmy ze sobą w walizce (co by oszczędniej było). Żeby nie było, że takie z nas chytrusy, wykupiliśmy sobie sobotnią kolację na statku. W końcu randki nie są dla nas teraz codziennością, więc gdy nadarzy się okazja, nie oszczędzamy na celebrowaniu chwil spędzonych we dwoje. Skorzystaliśmy też z oferowanych przez Stenaline biletów autobusowych, aby nie przejmować się tym już na miejscu. Podsumowując, przelaliśmy na konto operatora promowego ok. 400 zł i w piątek 3 marca o godzinie 18.00, po zaparkowaniu samochodu na bezpłatnym parkingu pod wiaduktem tuż obok promu, stawiliśmy się w terminalu promowym na ul. Kwiatkowskiego w Gdyni. Ledwie zdążyliśmy rozgościć się w naszej 4-osobowej kajucie, prom zaczął odpływać. A wraz z wypłynięciem rozpoczęła się jedna z najlepiej wspominanych przez nas weekendowych przygód!

Tak wygląda 4-osoboa kabina


Było nam w niej całkiem przytulnie, jednak przy 4 osobach musi być ciasno...


Prom odpłynął na tyle niepostrzeżenie (lub my byliśmy zbyt zajęci sobą ;) ), że zorientowaliśmy się dopiero, gdy byliśmy już poza portem. "Ej, ale my już płyniemy!" zawołał Krzyś i wybiegliśmy na pokład, aby pomachać Gdyni na dobranoc.


Wyruszyliśmy na rozeznanie po pokładzie. Nie było zbyt zimno, jednak bryza morska skutecznie obniżała temperaturę. Trzeba było solidnie owinąć się szalem. Atmosfera na pokładzie była jednak tak magiczna, że nie prędko schowaliśmy się do środka.






Kiedy już zrobiło się naprawdę zimno, postanowiliśmy rozgrzać się w środku (he he, jakkolwiek to brzmi... ) Zwiedziliśmy dostępne piętra, zajrzeliśmy do barów, sklepu, strefy SPA.




Okazało się, że ceny w sklepie są nawet okazyjne. Szwedzi wynosili piwo kartonami. Dla nich musiały być to grosze. Dosłownie.

Zrobiło się późno. Szybka zmiana stroju na mniej wygodny acz bardziej kobiecy i kic kic na dyskotekę! A tam porwały nas rytmy Eda Sheerana, Clean Bandit czy Tiesto.


Położyliśmy się spać grubo po północy. A już o 6.00 rano obudziły nas spokojne rytmy Roda Stewarda "Sailing". Idealny repertuar na spokojny poranek - nawet gdy ten nadszedł o wiele za wcześnie niż by się chciało.

Głowa ciężka, reszta ciała również nie chciała współpracować, jednak nie było wyjścia. Trzeba było wstać, pozbierać rzeczy i opuścić kajutę, by kilka minut po 7.00 opuścić prom. Zanim zdążyliśmy się ogarnąć, minęliśmy już pierwsze wysepki Karlskrony.



Słońce dopiero wstawało i ledwie przebijało się przez chmury.


W Karlskronie nie było cieplej jak u nas, ale rześkie powietrze przynajmniej postawiło nas na nogi. Zwarci i gotowi do działania, czekaliśmy aż nasz statek przycumuje.




Oto i jesteśmy - Karlskrona! I 2 minuty, które zabrakły nam, by zdążyć na autobus do centrum. Zostawiliśmy bagaż w terminalu portowym za 20 SEK i spokojnie poczekaliśmy na kolejny transport, racząc się darmowymi czekoladkami opatrzonymi logo StenaLine :)

 

Do miasta dotarliśmy kila minut po 9.00. My rześcy choć niekoniecznie wyspani, a w Karlskronie cisza. Miasto pogrążone było jeszcze we śnie, gdzieniegdzie ktoś krzątał się leniwie. A to pies chciał wyjść na spacer albo żona zażyczyła sobie bułeczki na śniadanko. 

Niespiesznie przechadzaliśmy się ulicami miasta.



Minęliśmy Fisktorget.


Kiedyś był tu tętniący targ rybny, o którym dziś przypomina figura rybaczki. Po targu ani śladu, za to jest niewielka przystań i widok na maleńką wysepkę Stakholmen.

 

Wysepka jest skalista, porośnięta jedynie mchem. Spacerując, trzeba uważać, by nie ześliznąć się do wody lub nie wpaść w pułapkę. Jest tam kilka, wyglądających na pozostałości po bazie wojennej, jakby okopów. Doczytałam później, że są to cokoły baterii przeciwlotniczych z czasów II wojny światowej.

  

 

 

 

Następnie na mapie zaznaczyliśmy Björkholmen.

 

 

To najstarsza dzielnica miasta. Kiedyś żyli tu stoczniowcy i marynarze. Część budynków pochodzi z XVIIIw. Domki są bardzo małe. Trudno uwierzyć, że kiedyś mieszkały w nich całe rodziny! Dziś kilka budynków zamieszkiwanych jest przez jedną rodzinę.

 

 

W niektórych oknach widać ukośne lusterka. Żony marynarzy spoglądały w nie, czekając na mężów wracających z morza.

 

 

 

Dzielnica drewnianych kolorowych domków jest urocza. Można by spacerować tam bez końca, jednak staraliśmy się nie być zbyt ciekawscy. W końcu to nie skansen. Kusiło aby zaglądać do środka, choć wysokie płoty skutecznie to utrudniały.

  

 

Następnie skierowaliśmy się ku Stortogret czyli na rynek starego miasta. Jest to największy rynek w Sandynawii, zajmujący obszar 2ha. Duma mieszkańców. 
Jednak nie mogę powiedzieć, żeby to miejsce jakoś wyjątkowo mnie urzekło...


Na środku stoi pomnik Karola XI, który założył miasto. Polecił jego zbudowanie od podstaw i stworzył tu główny port szwedzkiej marynarki wojennej. Rola Karlskrony była więc bardzo poważna, do czasu aż w XIXw. Szwecja przyjęła politykę neutralności.
W tle, za figurą Karola XI stoi ratusz.


Tak się złożyło, że centrum było w trakcie przebudowy. Umniejszyło to urok tego miejsca niewątpliwie.

Na rynku stoją dwa kościoły.
Kościół Trójcy Świętej z początków XVIII w.



oraz Kościół Fryderyka z połowy XVIII w.

 

 Uwagę zwraca wieża ciśnień w formie średniowiecznego zamku. 


Niedaleko, w Parku Admiralicji, stoi dzwonnica - jeden z najstarszych budynków w mieście, z 1699 r. Wzorem dla niej była antyczna latarnia morska w Aleksandrii.

 



Pierwotnie miał tu stać ogromny Pałac Admiralicji, jednak plany uległy zmianie. Zbudowano tu mur i bastiony, a po ich zburzeniu założono park i poprowadzono linię kolejową. 

Chłód dawał się we znaki, więc postanowiliśmy ogrzać się nieco w restauracji Marinmuseum. Po drodze minęliśmy Kościół Admiralicji - najstarszy budynek w Karlskronie pochodzący z 1685 r.
 
 

Kościół Admiralicji to największy kościół drewniany w całej Szwecji. Wewnątrz znajduje się rzeźba Rosenboma (legendarny żebrak), której replika stoi na zewnątrz. Po uniesieniu kapelusza można wrzucić monetę w ofierze ubogim.


Kościół z zewnątrz pomalowany jest typową szwedzką czerwoną farbą, w środku natomiast dominuje kolor biały i niebieski.



Muzeum Morskie znajduje się na wyspie Stumholmen. Aby dostać się do mostu, który prowadzi na wyspę, musieliśmy przejść się słynnym nabrzeżem królewskim (Kungsbron). Tu swe wizyty w Karlskronie rozpoczynali szwedzcy królowie, wysiadając z łodzi i przyjmując należne im honory. Dziś najdziemy tu drogowskaz wskazujący odległości, m.in do Gdyni (250 km).


Dotarliśmy do Marinmuseum. Za wstęp nie zapłaciliśmy ani korony - atrakcja jest darmowa. Nie udało nam się rozgrzać przy herbatce - restauracja była nieczynna. Dobrze, że mieliśmy kanapki :)

W muzeum spędziliśmy ok. 2h. Niespiesznie poznawaliśmy kolejne ekspozycje. Rozpoczęliśmy od łodzi podwodnych, które wywarły na nas największe wrażenie i zatrzymały nas na dłużej.

  

 

 

 

W hali okrętów podwodnych można wejść na pokład HMS Neptun. Niesamowite przeżycie. Nawet dla kogoś, kto nie jest fanem marynarki wojennej :) Ekspozycje (wiele z nich wirtualnych) dają nie tylko techniczną wiedzę na temat działania okrętów podwodnych i ich funkcji ale i pojęcie o codziennym życiu toczonym na łodzi podwodnej. Rewelacyjne miejsce.




Oboje byliśmy tym miejscem zachwyceni i bardzo przejęci. Nie pamiętam, żeby któreś z muzeów pochłonęło nas tak bardzo jak właśnie ta hala okrętów podwodnych.

Pozostałe ekspozycje również przyciągały wzrok i uwagę: modele statków, ich historia, pierwowzory, hala galionów - czyli rzeźb znajdujących się na dziobach statków, tunel podwodny, gdzie zobaczyć można wrak statku (o ile woda jest przejrzysta, a nie mętna jak podczas naszej wizyty, niestety) oraz mnóstwo faktów dotyczącej historii marynarki wojennej i  konfliktów zbrojnych. Duża dawka historii przedstawiona w bardzo przystępny, atrakcyjny i czytelny sposób.



Oprócz eksponatów wewnątrz, przy nabrzeżu znajduje się kilka okrętów-muzeów, które w sezonie letnim również można zwiedzać. My niestety odwiedziliśmy Karlskronę w sezonie zimowym i zamiast szwendać się po dworze, woleliśmy zwyczajnie pójść na kawę. Po kilkugodzinnej wędrówce w zimnej Karlskronie, nawet 2-godzinny pobyt w cieplutkim muzeum nie przywrócił prawidłowego krążenia. Zrezygnowaliśmy ze spaceru po nabrzeżu, gdzie wiało jeszcze bardziej i udaliśmy się w poszukiwaniu przytulnej kawiarni, gdzie wypiliśmy gorącą kawę i zjedliśmy po wielkim słodkim muffinie. Kofeina i cukier postawiły nas na nogi :)

Ok. godziny 17.00 pożegnaliśmy Karlskronę, by wrócić na terminal promowy Stenaline, wsiąść na pokład i udać się wyczekiwaną kolację. Opłaciliśmy ją wcześniej, przy okazji rezerwowania rejsu, dzięki czemu zaoszczędziliśmy trochę grosza. Zjedliśmy jak królowie. Ba, zjedliśmy i wypiliśmy, bo w bufecie mieliśmy zarówno pyszne dania, włączając ryby i owoce morza jak i napoje: soft i alkoholowe.

Rejs powrotny był równie spokojny jak poprzedni i minął za szybko, tzn. na spanie było za mało czasu, zdecydowanie. O 6.00 w głośnikach rozbrzmiało znajome już "Sailing". Wstaliśmy niespiesznie, oczy za nic nie chciały się otworzyć. Po wyjściu na pokład okazało się jednak, że warto było wstać. Port gdyński przywitał nas pięknym porankiem. Nie sądziłam, że industrialny krajobraz, pełen żelastwa, żurawi, kontenerów, może zafundować tak malownicze widoki.

 

 

 




Podsumowanie
Karlskrona. Czy mnie urzekła? Ciekawe miasto, ale byłam w piękniejszych. Czy mnie zachwyciła? Urokliwe uliczki Bjorkholmen sprzyjają spacerom... jak i wiele innych miejsc. Czy jest jedyna w swoim rodzaju? Niekoniecznie... Fajne miasto, świetna opcja w pakiecie Stenaline. To na pewno. Więc dlaczego ten krótki wypad pozostawił tyle wspaniałych wrażeń???
Bo nie miejsce, atrakcje czy wygody czynią przeżycia wspaniałymi a chwile niezapomnianymi. To  ludzie i ich nastawienie. Byliśmy razem, a więc mieliśmy ze sobą wszystko (dzieci pod opieką dziadków, więc w pewnych rękach, bezpieczne i zadowolone). Pojechaliśmy z pozytywnym nastawieniem, traktowaliśmy ten wyjazd w charakterze randki (i rzeczywiście porandkowaliśmy, oooo, i to jak! :) Spędziliśmy beztroski, romantyczny i radosny czas, a to wszystko w bardzo ciekawych i niecodziennych okolicznościach (rejs statkiem), wśród romantycznych uliczek i interesujących miejsc oraz w akompaniamencie pysznej kawy, smacznego obiadu i porywającej do wspólnego kołysania się muzyki.
Karlskrono, mimo że nie przyjęłaś nas słońcem i ciepłem, bawiliśmy się wspaniale i z wypiekami na twarzy cię wspominamy! :)



1 komentarz:

  1. Świetny pomysł... choć nam dobrze znany i od lat praktykowany. Ale dobrze, że ktoś na to wpadł w Polsce.

    Minicruises, czyli mini-rejsy. Pływamy często np. z Newcastle do Amsterdamu. Owszem, pewnie Amsterdam ma ciut więcej do zaoferowania niż Karlskrona, ale chodzi o coś jeszcze innego - namiastkę prawdziwego rejsu pełnomorskiego za przyzwoite pieniądze. Z wszystkimi atrakcjami, które może dać pobyt na pełnomorskim statku pasażerskim.
    To by trzeba propagować - i rozrywka dla ludzi i dochód dla linii okrętowych/promowych.

    OdpowiedzUsuń