niedziela, 27 grudnia 2020

Tajlandia - Bangkok w paluszku - informacje praktyczne

 

Długa to była podróż. I mecząca. Zaczęła się we wtorek przed północą. Pierwszy etap: Lipnica - Berlin Tegel. 340 km, 5 godzin jazdy. Na lotnisku, oprócz standardowych dwóch godzin, musimy doliczyć około 40 min - tyle z reguły wystarcza. Krzysiu zawozi nas na terminal, zostawia tam z bagażami, a sam jedzie poszukać darmowego miejsca parkingowego, nieopodal, przy ulicy, skąd wraca pieszo i dołącza do nas. Jest to trochę bardziej kłopotliwe od zostawienia samochodu na parkingu lotniskowym, ale darmowe...

 

Samolot wystartował o czasie, 9.30. Wylądował w Bangkoku o 8.30, co po uwzględnieniu zmiany strefy czasowej oraz 3h przesiadki w Singapurze, daje 14 godzin w powietrzu. To zabawne. Wylecieliśmy o poranku i przylecieliśmy o poranku, jednak następnego dnia, mimo że nasz lot wcale nie trwał 24 godzin. 

 

Kilkanaście godzin w samolocie. To się da przeżyć? I to jeszcze z dziećmi... No lekko nie było, ale udało się nam nawet trochę pospać, więc czwartek - pierwszy dzień w Bangkoku spędziliśmy bardzo aktywnie. 

 

Przylecieliśmy o poranku. Temperatura była przyjemna. Dość sprawnie odnaleźliśmy drogę do pociągu. Pociągiem dostaliśmy się do centrum. Stamtąd taksówką do hotelu.


 

 

Te pierwsze chwile w nowym miejscu, w innym państwie, w zupełnie nieznanej nam okolicy, są najtrudniejsze. Wchodzisz do hali przylotów i co dalej? Oszołomienie po długiej podróży nie pomaga. Trudno myśleć trzeźwo. Dzieci marudzą. Hałas, odgłosy lotniska, komunikaty, piski skanerów docierają do uszu jakby głębiej. Bez planu ani rusz. Jeśli chcesz zachować zdrowy rozsądek, przygotuj się wcześniej. I tak nie unikniesz niespodzianek, ale możesz uniknąć nerwicy :)

 

Wiedzieliśmy, aby wsiąść do SkyTrain z lotniska i wysiąść na ostatniej stacji. Jednorazowy bilet kosztował nas 40 BHT , czyli niecałe 5 zł. Tam musieliśmy się przesiąść do innego środka lokomocji. Planowaliśmy tuk tuk, ale okazały się cholernie drogie! Zaśpiewano nam 300 BHT ( 35 zł). Generalnie niedużo, ale wiedzieliśmy, że można taniej. Wcześniej zainstalowaliśmy aplikację Grab - lokalnej sieci taxi. Okazało się, że działa świetnie (pokazuje lokalizację twojej taksówki) oraz oferuje bardzo konkurencyjne ceny. Podróż liczyła 5 km, trwała 30 min i kosztowała 100 BHT (12 zł). 

 

Aby przetrwać w Bangkoku, konieczny jest internet. Znajdziesz tam połączenia komunikacji miejskiej, godziny i przystanki. Zamówisz taksówkę. Przelejesz kasę na Revoluta. Bez neta ani rusz. Roaming totalnie się nie opłaca. Może cię kosztować więcej niż bilet lotniczy. Najlepiej kupić krajową kartę na lotnisku. Ja naszą skombinowałam na jakiejś grupie tematycznej na FB. Przygotowując się do wyjazdu dużo czytałam i dowiadywałam się, jak najsprawniej to ogarnąć. Ktoś zaoferował, że ma kartę ważną jeszcze przez 3 tygodnie. Do odbioru w Szczecinie. Więc umówiłam się na odbiór w drodze na lotnisko. Pan był tak miły, że wstał o 5.00 rano i podrzucił kartę na przystanku koło Żabki. Mam nadzieję, że smakowała mu śliwka w czekoladzie, którą wygrzebałam z gwiazdkowych słodkich prezentów :)

 

Pierwszy dzień był szokiem, niedowierzaniem. Czuliśmy się, jakbyśmy działali na zwolnionych obrotach. Jakby się włączył tryb awaryjny. Wszystkiego było dużo: odgłosów, zapachów, nowych obrazów. Wszystko nas dziwiło, i zwracało naszą uwagę. Okazało się, że pod hotelem mamy świątynię oraz szkołę, nieopodal bazar i streetfoody. Petardowały nas ilości salonów z masażem oraz widok mnichów przechadzających się chodnikiem w pomarańczowych szatach. Tuż obok całkiem przyzwoitego hotelu chodziły wolno kury. Z hotelowej restauracji widzieliśmy lokalsów siedzących w rozpiętych koszulach na rozkładanych krzesełkach i grających w gry. 

 

 

 

Nie wszystko do nas docierało. Wspomnienie Kajtka, który się wywraca i uderza tyłem głowy w betonową ławkę, pamiętam jak przez mgłę. Z rany zaczęła płynąć krew. Szybka rekacja, dezynfekcja, plaster, który nie chciał trzymać się na włosach. Najpierw przerażenie "k$%^#@, gdzie jest najbliższy szpital, trzeba szyć", potem ulga, że rana jednak nie jest tak groźna, na jaką wyglądała. Potem Kajetana zdarte kolana. Do krwi. Dobrze, że plastrów było pod dostatkiem. Na koniec - ten nieszczęsny makaron na kolację. Kajetan zasnął z nosem w talerzu, a potem wymiotował całą noc, bo jego mały żołądek najwyraźniej nie przyjął takiej ilości zmęczenia, wrażeń i jedzenia... i to ostatnie musiał zwrócić...


 

Pierwszego dnia poruszaliśmy się na piechotę. Okazało się, że sporo ciekawych miejsc mamy w okolicy. W oczach się nam troiło od ilości posągów, zdobień, złota. Widzieliśmy pierwszą świątynię i uczyliśmy poruszać się po fascynującym świecie buddyzmu. Stawialiśmy kroki niepewnie i ostrożnie. Nie wiedzieliśmy, co można, a co byłoby już przekroczeniem pewnych granic. Uczyliśmy się komunikowania z lokalną ludnością. Obserwowaliśmy nieco z boku, z dystansu. A na dziesiątki pytań, które pojawiały się na każdym kroku, staraliśmy się znajdować odpowiedzi uważnie patrząc, rozmawiając, czytając. 

 

 

 

Każdy kolejny dzień przynosił nam coraz więcej wiedzy, obycia, ale i ciekawości. Po Bangkoku przemieszczaliśmy się miejskim autobusem. Okazało się, że sieć autobusowa jest bardzo dobrze zorganizowana, a przejazd takim autobusem bez szyb w oknach - ciekawym doświadczeniem. Pozwoliło nam to oszczędzić sporo kasy, której nie wahaliśmy się wydać na mango sticky rice - niebo w gębie!!! Bilet autobusowy kosztował od 8 do 14 BHT za osobę (1 - 2 zł) w zależności od standardu autobusu lub kaprysu kasjera. Aby podróżować po Bangkoku autobusem, przyda się aplikacja ViaBus na telefon. Dzięki niej sprawnie odnajdziesz odpowiedni przystanek i trasę. 

 

 

 

 

Bangkok jet miastem skrajności. To prawda, że albo się je kocha albo nienawidzi. Z jednej strony Bangkok to barwność, zabawa, pyszne jedzenie, wspaniałe budowle, bogactwo azjatyckiej kuchni, kultury i religii. Z drugiej strony to tłum, korki, gwar, hałas, bród i smród. Tu ciężko usłyszeć swoje myśli, trudno uporządkować wrażenia w głowie. Ja należę zdecydowanie do miłośniczek Bangkoku. Mimo że wolę eksplorować naturę, w Bangkoku czułam się fantastycznie! Fascynowały mnie zwyczaje Tajów. Bardzo mi tam smakowało. Uwielbiałam patrzeć na ich uliczne gotowanie. Delektowałam się orientalnymi potrawami. I pławiłam się w tym, że nie musiałam liczyć każdego grosza. Że było mnie tam stać na to, na czym z reguły oszczędzamy... 


 

A ty co powiesz o Bangkoku? Jak go wspominasz, jeśli byłaś_eś? Jak go sobie wyobrażasz, jeśli wszystko jeszcze przed tobą?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz